Chociaż daleko mi do księżniczki, a i pięknego jak młody rzymski bóg Gregorego Pecka nie było w pobliżu (niestety ;)), wycieczka po wiecznym mieście miała dla mnie coś z uroku starego filmu. Rzym odwiedziłam pod koniec marca, tuż przed Wielkanocą i kiedy u nas każdemu dawały się we znaki ostatnie podrygi zimy, tam wszystkie zmysły pieściła już wiosna w pełni i można było odczuć pierwsze oznaki śródziemnomorskiego lata. Uliczne stragany uginały się pod ciężarem stosów zielonych karczochów, dorodnych, pachnących pomidorów i słonecznych, dojrzałych pomarańczy, a parki i trawniki porażały soczystą zielenią.
Kiedy wiosna buchnie majem, to znak, że rozpoczęła się najlepsza pora roku - taka, kiedy można przygotować sobie obiad z łąki :) Dzisiaj na moim talerzu znienawidzona pewnie przez większość z Was pokrzywa, ale mogę przysiąc, że obiad nie parzył w język! Zanim wyląduje na talerzu w formie ujarzmionej, najlepiej obchodzić się z nią w gumowych rękawiczkach, chociaż jak wiadomo, lekkie poparzenie pokrzywą może wyjść tylko i wyłącznie na zdrowie :) Bo młoda, majowa, zebrana jeszcze przed kwitnieniem pokrzywa, jest źródłem wszelkiego dobra. Jeżeli macie jakiekolwiek problemy z niedoborem żelaza w organizmie i anemią, koniecznie zaserwujcie sobie w najbliższym czasie taki właśnie obiad, zamiast łykać na pół syntetyczne, pokrzywowe tabletki.
Tuż przed dłuuuuugim majowym weekendem zakończyło się głosowanie na ulubioną aranżację stołu, wybranych przeze mnie prac, zgłoszonych wcześniej do konkursu Edukator Stylu. Dziękuję za wszystkie oddane głosy oraz opinie na temat przedstawionych propozycji. Zdecydowaną większością głosów wygrała aranżacja o numerze 018 - Zieleń w formie i to jej autor otrzyma wyróżnienie specjalne oraz nagrodę ufundowaną przez organizatora konkursu - DUKA. Zdradzę, że "Zieleń w formie", to również mój osobisty numer jeden, podziwiany za czystą formę, estetykę i współgrające pięknie z całością elementy kultury Dalekiego Wschodu, której jestem wielbicielką :)
Autorowi serdecznie gratuluję!
Autorowi serdecznie gratuluję!
Przyśnił mi się kiedyś, dokładnie w takiej postaci :) Wiem wiem, to już symptomy podpadające pewnie pod jakąś jednostkę chorobową, którą można by nawet nazwać po imieniu - mam fioła na punkcie fiołków! :)) Na szczęście nie jestem w tym osamotniona, bo przynajmniej kilkoro z Was przyznało się do swoich "fiołów" pod ostatnim wpisem, z czego bardzo się cieszę ;P
Pytacie mnie często w listach, skąd biorę i gdzie nabyć można fiołki. Od razu mam wówczas przed oczyma sklepik jak z bajki, w którym uśmiechnięta od ucha do ucha zielarka sprzedaje pachnące słodko małe bukieciki, torebki, płatki i słoiczki wypełnione fiołkowymi kwiatkami :) I chociaż bardzo bym chciała, takiego sklepu jeszcze nie napotkałam. Fiołki trzeba zebrać :) Mam to wielkie szczęście, że każdego roku, na początku kwietnia, ogród moich dziadków pokrywa się liliowym dywanem fiołków, więc mam je prawie na wyciągnięcie ręki. I chociaż fiołkobranie oznacza zawsze przynajmniej dwie godziny, spędzone z nosem w trawie, to nazywam to najprzyjemniejszym żmudnym zajęciem świata :) Bo fiołki to przecież początek wiosny, zapach pierwszej świeżej trawy, pierwsze ciepłe dni i rozkoszne promienie słońca. Rozejrzyjcie się tylko dobrze wokoło - naprawdę rosną prawie wszędzie. Po zapachu je poznacie :)
już wkrótce :) Ale najpierw kwiatek do kwiatka, płatek do płatka...
Tymczasem życzę Wam przyjemnego, wiosennego weekendu i przypominam, że jeszcze przez tydzień (z kawałkiem) wybieramy najlepsze aranżacje stołu w konkursie Edukator Stylu i wygrywamy kubki Duka :)
Jeżeli nie byliście jeszcze na Litwie i jesteście miłośnikami dobrego pieczywa, zapewniam - choćby tylko i wyłącznie dla tego chleba warto przemierzyć tysiące kilometrów za naszą wschodnią granicę. Bo najpierw musicie koniecznie spróbować oryginału, aby zapamiętać ten smak i zatęsknić za nim w domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)