Ostatnio uratował mi życie! :) Przesadzam oczywiście, ale był prawdziwym wyjściem awaryjnym, kiedy ostatnio jakimś sposobem zabrakło w domu chleba i ta straszna prawda wyszła na jaw wieczorem, tuż przed świątecznym dniem (= zamknięte sklepy). Na zakwasowy zaczyn i wyrastanie zakwasowca nie było już czasu i trzeba było ratować się drożdżowym. Mając w pamięci cudowny (w smaku i formie :)) Pan de Horiadaki z oliwkami i czarnuszką, wybrałam inny grecki, biały chleb - wiejski pszenno-kukurydziany z książki o drożdżowych wypiekach autorstwa Mirrabelki.
Zrobiłam sobie mały, osobisty czekoladowy weekend :) Ilość czekolady zjedzonej w ciągu ostatnich dni, jak na moje preferencje i możliwości, jest dość kontrowersyjna i wróży chyba jeszcze długą zimę przed nami ;) Bo tarta z czekoladą była tylko jedną falą czekoladowej rzeki, która przepłynęła wczoraj i dzisiaj, obok czekolady do picia (ze szczyptą chili oczywiście :)) i czekoladowych pralinek, podjadanych ustawicznie z mikołajowej puszki.
Witajcie w nowym roku! :) Chociaż rozpoczął się hucznie już prawie tydzień temu, jeszcze nie miałam okazji złożyć Wam noworocznych życzeń, co niniejszym zamierzam uczynić :) Życzę Wam, żeby kolejne dwanaście miesięcy zaskakiwało Was tylko i wyłącznie pozytywnie, żeby wszystko co zrobicie przynosiło Wam radość i satysfakcję, a Wasze kuchnie były miejscem kulinarnych cudów i odkrywania nowych, fascynujących smaków. Dziękuję Wam również za wszystkie świąteczne i noworoczne życzenia i pamięć.
To już dzisiaj ten najpiękniejszy dzień w roku, dlatego wszystkim zaglądającym tutaj chciałabym życzyć ciepła, radości, spełnienia marzeń i tego wszystkiego, czego najbardziej brakuje Wam w pełnej obowiązków i pośpiechu codzienności.
Delektujcie się do woli świątecznymi smakami i zapachami - taka okazja zdarza się przecież tylko raz w roku :)
Wesołych Świąt!
Już to czujecie? Tę przedświąteczną gorączkę, szał zakupów, planowania i tę prześladującą myśl, czy aby na pewno zdążymy ze wszystkim? Taki stan prześladuje mnie od weekendu, żeby zakończyć się dopiero z następnym, już świątecznym weekendem :) Trochę też nie chce mi się wierzyć, że Wigilia już za parę chwil, ale wraz z ilością wypucowanych kątów i podłóg, z pojawianiem się kolejnych świątecznych ozdób i w końcu z triumfalnym wjazdem w nasze progi pachnącego lasem drzewka szybko zmieni się to z pewnością i za tydzień o tej porze będę z niedowierzaniem zastanawiać się - jak to możliwe, że już po świętach.
... ogarnia mnie w tym czasie każdego roku :) Basia pisała ostatnio, że nie wyobraża sobie świąt bez pierniczków. Podpisuję się pod tym obiema rękami, bo odkąd upiekłam swoje pierwsze pierniczki (próbuję sobie przypomnieć, kiedy to właściwie było, ale niestety bezskutecznie :)) owładnęła mnie całkowicie ta coroczna pierniczkomania. Czasem podejmuję walkę i postanawiam przynajmniej raz dać sobie spokój z zagniataniem, przechowywaniem, chłodzeniem, wycinaniem, pieczeniem i lukrowaniem, ale cóż z tego, kiedy następnego roku moja pierniczkomania uderza ze zdwojoną siłą :)
Zima ma swoje uroki - piękna, biała, nastrojowa, trochę bajkowa. Ale są też jej mniej przyjemne strony, kiedy smagani mroźnym wiatrem, brnąc przez śliskie, zaśnieżone chodniki, marzymy tylko o ciepłym kocyku i ogromnym kubku gorącej, aromatycznej herbaty. Przynajmniej w moim przypadku, bo herbata to mój napój numer jeden, nie tylko zimą i jesienią, ale właśnie zimą i jesienią zamieniam lekkie herbaty owocowe na mocne, korzenne, miodowe i to pite w ilościach hurtowych :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)