Uff, makaronikowy debiut ma za sobą :) To jedno z tych kulinarnych zadań, do których zbierałam się wieki, dlatego tym bardziej się cieszę, że się w końcu przełamałam. Desery i większa część wyrafinowanej kuchni francuskiej wciąż budzi we mnie pewien respekt. Zdążyłam już przekonać się, że na pozór prostą recepturę, można zepsuć jednym fałszywym ruchem ręki lub subtelnymi niuansami w doborze i proporcji składników. Nie inaczej jest z makaronikami. Z moich pierwszych jestem dość zadowolona, choć daleko im do ideału i pewnie za kilka lat będę się z nich śmiała ;) Wyszły "pieczarkowate" w kształcie, z mini stópką i pierwsza ich blacha popękała złośliwie, wprawiając mnie w rozpacz ;) Na szczęście szybko odkryłam błąd, którym była zbyt wysoka temperatura i druga partia upiekła się już o niebo lepiej. Idealną konsystencję ciasta, która gwarantuje 90% makaronikowego sukcesu, też mam do poprawki, bo chociaż przeczytałam wszystkie możliwe "tips&tricks" na ten temat, nie można dopracować tego inaczej, jak własnym doświadczeniem. Jedyne, do czego nie mogę się przyczepić to ich smak :)
Moje świąteczne listy zakupów przepełnione są górami bakalii i suszonych owoców. W końcu święta zobowiązują i owocowy i grzybowy susz jest częścią świątecznej, kulinarnej tradycji. Wigilijny kompot, masa makowa, keksy, serniki i pierniki, nadzienia do mięs i sosy wypełnione są suszonymi owocami i bardzo dobrze, bo to przecież samo zdrowie i bez nich pewnie nie dalibyśmy rady przetrawić tego całego świątecznego maratonu potraw. Zanim owocowe zapasy zaczną wędrować do ciast i dań na Boże Narodzenie, podkradam ich garść na obiad :) W sam raz na mroźny początek grudnia - kurczak w miodzie z dodatkiem korzennych przypraw, z suszonymi śliwkami i migdałami - smaczne i rozgrzewające. Tyle że znów trzeba będzie dokupić kolejną porcję suszu i bakalii ;)
I oto niepostrzeżenie nadszedł grudzień. A z nim prawdziwa, mroźna i śnieżna zima :) Lubię jak jest, jak być powinno i całkiem cieszy mnie ten bajkowy widoczek za oknem, chociaż, pewnie jak większość z Was, nie spodziewałam się takich ekstremalnych temperatur od razu! Ale jak mówi klasyk - jest zima, więc musi być zimno ;) dlatego nie będę narzekać, tylko kibicować w duchu, żeby zima podarowała nam kolejne białe święta.
Na wstępie chciałabym lojalnie uprzedzić wszystkich o słabszych nerwach i nadmiernej wrażliwości na nieoczekiwane obrazy o dyskretne ominięcie tego wpisu :) Wegetarianie również niechaj lepiej udadzą się na długi spacer, w celu podziwiania pierwszego śniegu na przykład :) Bo dzisiaj będzie prawdziwa kulinarna pornografia i będzie o tym, że nie wszystko złoto, co się świeci i nie wszystko w kuchni prezentuje się równie apetycznie na początku swej drogi, jak na końcu - podane na talerzu. Proszę Państwa oto kiszka :D
Matka natura jednak sprytnie to wymyśliła :) Kiedy za oknem zrobiło się już prawie całkowicie szaro-biało i jesień zaczęła intensywnie wysysać z nas życiową energię, na pocieszenie mamy dynię, która po przekrojeniu świeci w oczy niczym słońce w maju (ba, nawet kształtem przypomina gorejącą gwiazdę :)) Od samego patrzenia jakoś tak raźniej na duszy i nawet słota nie taka zniechęcająca. Dlatego pozwolę sobie zaproponować jeszcze jeden (nie obiecuję, że ostatni ;)) dyniowy smakołyk tej jesieni, ku pokrzepieniu ciał i serc, jako mały suplement do tegorocznego festiwalu dyni.
... I'll show you something to make you change your mind
Pozwólcie, że chwilę odetchnę od gotowania i powspominam moją wrześniową wyprawę do Londynu :)
... tradycyjnie słodkie rogale i gęsina :) Niestety gęsiny nie miałam, ale upieczenia marcińskich rogali nie mogłam sobie odmówić :) Właściwie to moje pierwsze rogale wykonane od A do Z samodzielnie, bo choć miałam już okazję ich pieczenia, to wtedy najważniejszą robotę wykonała Dziuunia. Tym razem też było rodzinnie, bo znowu piekłyśmy razem, tyle że wirtualnie, bo mimo że w tym samym czasie, to każda w swojej kuchni :) Udały się fantastycznie i muszę przyznać, że ciasto półfrancuskie nie jest tak strasznie trudne, jak go malują. Co prawda trzeba zarezerwować sobie przynajmniej pół wolnego dnia, na dzień przed pieczeniem, bo ciasto wymaga kilkukrotnego wałkowania i długiego chłodzenia, ale za to jest bardzo wdzięczne w obróbce. Piekłam ze sprawdzonego przepisu z forum CinCin, uzupełnionego suszonymi daktylami, których parę dodałam do makowo-orzechowego nadzienia. Po dokładne instrukcje dotyczące receptury odsyłam do starszego wpisu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)