Nie ufam tabletkom i nigdy nie korzystałam z szeroko reklamowanych suplementów diety. Kiedy ktoś w rodzinie ma kłopoty zdrowotne i wymaga szybkiego wzmocnienia organizmu, w pierwszej kolejności faszeruje się go pokrzywą i/lub natką pietruszki. Od dzieciństwa wpajano mi, że ta właśnie zielenina, do kompletu z czosnkiem, to pierwsze antybiotyki i źródła witamin po które trzeba sięgnąć zanim odwiedzi się lekarza lub skusi się na kolorowe pastyli z apteki (lub co gorsza, z marketu).
Kiedy kilka lat temu na blogu pojawił się pierwszy tort fiołkowy, dostałam mnóstwo wiadomości od czytelniczek, które pisały, że dokładnie tak wyobrażają sobie idealny, wymarzony tort weselny. Tort pojawił się też w kilku magazynach i na portalach zajmujących się modą ślubną i planowaniem weselnych przyjęć. Sama zupełnie nie miałam intencji stylizowania go na weselny, ani przez myśl nie przeszło mi, że mógłby pasować do tego klimatu, pewnie z tej przyczyny, że nigdy nie śledziłam aktualnych trendów ślubnych. Okazuje się, że coraz modniejsze stają się śluby i wesela blisko natury, organizowane w plenerze z piękną, naturalną oprawą, dekoracjami, potrawami i całym sielskim anturażem. I rzeczywiście, nic bardziej nie pasuje do całości, jak tort udekorowany naturalnymi, świeżymi kwiatami, najlepiej jadalnymi. Jeżeli ślub odbywa się akurat wiosną, to może być to tylko tort fiołkowy.
Musi być coś magicznego w tych filigranowych, słodko pachnących kwiatkach, skoro potrafią zmieniać kolor, jak za sprawą magicznej różdżki bywalców Hogwartu. Bo jak wytłumaczyć zjawiskową przemianę zielonkawego w kolorze wywaru z kwiatów na piękny landrynkowo-różowy? It's a kind of magic! jak śpiewał nieodżałowany Freddie.
Gdyby fiołki kwitły trochę dłużej, na przykład przez całe lato, a ja byłabym właścicielką kwiatowej cukierni, codziennie wypiekałabym pastelowe, makaronikowe skorupki i przekładała je fiołkowym kremem. Smakują wyjątkowo, ale już sam ich wygląd cieszy oko i nastraja pozytywnie :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)