Jak już uprę się na jakiś składnik, to nie ma zmiłuj! ;)) A że od zawsze uważam (przepraszając z góry wszystkich piwoszy za tę subiektywną herezję ;)), że piwo mniej nadaje się do picia (wyjątkiem jest grzane z duuuuużą ilością korzeni i zimne z duuuuużą ilością soku), a bardziej do gotowania, pieczenia i smażenia, w związku z tym znowu będzie o piwie :) Od czasu, kiedy odwiedziłam zieloną wyspę, miałam w zamiarze upieczenie domowej wersji tradycyjnego irlandzkiego soda bread.
Jedną z najprzyjemniejszych stron blogowania jest poznawanie nowych ludzi, równie zakręconych wokół swojej pasji, uwielbiających rozprawiać o niej godzinami, dzielących się swoimi ulubionymi recepturami i kulinarnymi sztuczkami. Wymiana taka między zaprzyjaźnionymi blogami i blogowiczami to rzecz normalna, ale najbardziej lubię, kiedy przepisy i swoje lub zakorzenione od pokoleń w rodzinach (i często genialne!) pomysły podrzucają mi czytelnicy :)
Marzy mi się dyniowe przyjęcie - dyniowe party, z dynią - królową balu w roli głównej. Dyniowe dekoracje z lampionami, jesiennymi stroikami i aranżacjami zdobiącymi mieszkanie, a na stole festiwal dyniowych potraw. Kiedy kolejny rok z rzędu długie jesienne wieczory spędzam męcząc się z przekrawaniem olbrzymich, pękatych, pomarańczowych głów, obieraniem twardej skórki, oczyszczaniem i suszeniem cennych pestek, warzeniem hurtowych ilości dyniowego musu (na teraz i do zamrożenie - na później) i poznając coraz nowsze i coraz ciekawsze kombinacje dyniowych smaków, przygotowanie dyniowego przyjęcia wydaje mi dziecinnie proste.
Subskrybuj:
Posty (Atom)