Coś tak czułam w kościach, że Euro-szaleństwo nie ominie mnie jednak zupełnie ;D Trudno odciąć się od zastanej rzeczywistości, kiedy wszystkie media, łącznie z moim ukochanym radiem, oflagowane są barwami narodowymi, zapełnione transmisjami i relacjami stadionowymi. Ba, ku mojemu zdumieniu, nawet moje malutkie miasteczko wyglądało i brzmiało w piątek niczym Zakopane podczas zawodów skoków narciarskich złotej ery sukcesów wąsatego Adama. Do tego wszystkiego poproszono mnie o przygotowanie zestawu przekąsek, którymi kibicujący przed telewizorami mogliby posilić się w przerwach pomiędzy wydawaniem zagrzewających do boju okrzyków i zaśpiewów, trąbieniem w wuwuzele (?) i inne tego typu zabawki, wymachiwaniem flagą lub pięściami i komentowaniem. Pomyślałam, że skoro już barykaduję się w tej kuchni, a uciec od piłkarskiej gorączki będąc w samym jej epicentrum i tak nie zdołam, przynajmniej postaram się jak mogę umilić ten czas wszystkim, których piłka naprawdę kręci czymś smacznym :)
Wiosna bez szparagów, to jak maj bez słońca. Maj może i tak, ale za to z (wyjątkowo zimnym) czerwcem przywitałam się kichaniem i kocem, wyciągniętym z szafy i jak się okazuje, pozornego sezonowego letargu. Nie uśmiecha mi się takie lato, chociaż powoli zaczynam się do niego przyzwyczajać. Globalne ocieplenie? Dobre sobie :)
Czy macie jakiś dobry i sprawdzony sposób na przeżycie miesiąca z Euro'12? :) Na razie najbliższa jest mi myśl o zabarykadowaniu się w kuchni z uprzednio przygotowanym zapasem produktów, które jeszcze nie zdążyły przywdziać biało-czerwonego wdzianka z piłką i stać się niezbędnikami kibica. Swoją drogą, układanie rankingu najbardziej absurdalnych gadżetów piłkarskich jest całkiem niezłą zabawą :) Pomyślelibyście, że kwiatki doniczkowe też kibicują? Ależ oczywiście - doniczki w kształcie piłki nożnej są tego dowodem! ;))
Bez dwóch zdań najlepszy na świecie jest chłodnik litewski na bazie wiosennej botwinki, posypany obficie młodym i pachnącym, jak o żadnej innej porze roku, świeżym koperkiem i szczypiorkiem. Ciepłych dni w Polsce mamy na szczęście na tyle dużo, żeby wypróbować przynajmniej kilka innych wersji sezonowych, zimnych zup. Bardzo lubię chłodniki i od dzieciństwa był to ten rodzaj pierwszego dania, na który czeka się cały rok, który najlepiej smakuje jedzony pod gołym niebem w ogrodzie i któremu towarzyszą pierwsze w roku młode ziemniaki i rwane prosto z grządki, aromatyczne zioła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)