Przyśnił mi się kiedyś, dokładnie w takiej postaci :) Wiem wiem, to już symptomy podpadające pewnie pod jakąś jednostkę chorobową, którą można by nawet nazwać po imieniu - mam fioła na punkcie fiołków! :)) Na szczęście nie jestem w tym osamotniona, bo przynajmniej kilkoro z Was przyznało się do swoich "fiołów" pod ostatnim wpisem, z czego bardzo się cieszę ;P
Pytacie mnie często w listach, skąd biorę i gdzie nabyć można fiołki. Od razu mam wówczas przed oczyma sklepik jak z bajki, w którym uśmiechnięta od ucha do ucha zielarka sprzedaje pachnące słodko małe bukieciki, torebki, płatki i słoiczki wypełnione fiołkowymi kwiatkami :) I chociaż bardzo bym chciała, takiego sklepu jeszcze nie napotkałam. Fiołki trzeba zebrać :) Mam to wielkie szczęście, że każdego roku, na początku kwietnia, ogród moich dziadków pokrywa się liliowym dywanem fiołków, więc mam je prawie na wyciągnięcie ręki. I chociaż fiołkobranie oznacza zawsze przynajmniej dwie godziny, spędzone z nosem w trawie, to nazywam to najprzyjemniejszym żmudnym zajęciem świata :) Bo fiołki to przecież początek wiosny, zapach pierwszej świeżej trawy, pierwsze ciepłe dni i rozkoszne promienie słońca. Rozejrzyjcie się tylko dobrze wokoło - naprawdę rosną prawie wszędzie. Po zapachu je poznacie :)
już wkrótce :) Ale najpierw kwiatek do kwiatka, płatek do płatka...
Tymczasem życzę Wam przyjemnego, wiosennego weekendu i przypominam, że jeszcze przez tydzień (z kawałkiem) wybieramy najlepsze aranżacje stołu w konkursie Edukator Stylu i wygrywamy kubki Duka :)
Jeżeli nie byliście jeszcze na Litwie i jesteście miłośnikami dobrego pieczywa, zapewniam - choćby tylko i wyłącznie dla tego chleba warto przemierzyć tysiące kilometrów za naszą wschodnią granicę. Bo najpierw musicie koniecznie spróbować oryginału, aby zapamiętać ten smak i zatęsknić za nim w domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)