Lubicie duszoną marchewkę? Bo ja nie :) Duszona marchewka to zmora mojego dzieciństwa i jedno z niewielu dań, do których nie przekonałam się do tej pory. Co prawda nie uciekam w popłochu na jej widok, ani nie oddaję jej nieelegancko w całości na opróżnionym z reszty zawartości talerzu, ale zjadam bez jakiejkolwiek przyjemności. Mam to po babci ;) Babcia, mimo że była niekwestionowanym mistrzem w przyrządzaniu tej przystawki, sama zawsze sprytnie wymigiwała się od jej konsumowania. Prawda jest taka, że gotowana do miękkości lub duszona marchew (nie daj Boże zaprawiona dodatkowo śmietaną lub/i mąką) traci wszystkie walory, które najbardziej w niej cenię. Jej kruchość, soczystość, ba, nawet energetyzujący kolor - wszystko idzie na zatracenie w garnku z pokrywką, zamieniając jedno z najsmaczniejszych warzyw w mazistą, słodkawą paciaję (z góry przepraszam wielbicieli duszonej marchewki! ;D)
Coś mi się wydaje, że oto rozpoczynam moją wielką przygodę z rybami :) Powodów tego stanu rzeczy jest przynajmniej kilka - warsztaty kulinarne, które były pozytywnym impulsem, rozpoczynający się właśnie okres postu, jako świetna okazja do zaproszenia większej ilości dań rybnych do codziennego menu i nowy sprzęt kuchenny, o którym za chwilę. Ale przede wszystkim powoli zaczynam rozsmakowywać się w rybach, rozróżniać ich smaki i rodzaje, testować połączenia z ziołami, przyprawami, warzywami i owocami. Opowiadałam już kiedyś, że bardzo długo żyłam w narzuconym sobie przekonaniu, że ryb nie lubię. Do czasu. Do czasu, kiedy przypadkowo miałam okazję spróbowania dań, które zupełnie odmieniły moje myślenie o rybach. Jednym z nich była, pokazywana już kiedyś ryba w mleku kokosowym, a drugim - ryba w maśle pomarańczowym, którą poznałam w kuchni górskiego pubu w Kumbrii, o którym opowiadałam Wam przy okazji daktylowego puddingu.
Czy również macie co roku takie złudne nadzieje, że od 1 marca, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki od razu nastanie wiosna? :) Jest jaśniej, słoneczniej i weselej, ale niestety wciąż jeszcze ranek wita nas lodowatym powiewem i zalegającym śniegiem. Bilans to 1:1 dla zimy i wiosny. W każdym razie nie czas jeszcze żegnać się z ocieplaną kurtką i kozakami i nie czas na orzeźwiające i lekkie dania. Ale to najlepsza pora na pora.
Subskrybuj:
Posty (Atom)