Rzadko zdarza się, żeby świąteczna pieczeń pojawiała się na moim stole ponownie i to zaledwie tydzień lub dwa po świętach. Poza tym, że jestem raczej mięsolubna inaczej (he he, ładny rym ;)), to zwykle po świątecznym nadmiarze smakołyków i ogólnym przejedzeniu najchętniej natychmiast po świętach przeszłabym na ostrą dietę jarską. Tym bardziej dziwiłam się sama sobie, że niedawno znów do pieca trafił słuszny kawał schabu (choć o połowę mniejszy od wersji świątecznej), do tego nafaszerowany boczkiem, żurawiną i garścią aromatycznych korzeni :)
Amarant, szarłat, karmazyn, oberżyna... brzmi prawie, jak przegląd palety jakiegoś renesansowego mistrza pędzla :) Nie będzie jednak wykładu z malarstwa ani z palety barw. Będzie jak zwykle o jedzeniu :) Bo tak się składa, że jedne z moich ulubionych słów, których dźwięk przyprawia o zmysłowy dreszczyk, jednocześnie są nazwami barw i mają swoje odpowiedniki w kuchni. To tylko potwierdza po raz kolejny, jak zmysłową rzeczą jest jedzenie i że każdy kucharz jest artystą, który ze swojej bogatej palety składników tak dobiera smaki, kolory, zapachy (i słowa! :)), aby stworzyć w jednym daniu tę najdoskonalszą kompozycję.
Ostatnio uratował mi życie! :) Przesadzam oczywiście, ale był prawdziwym wyjściem awaryjnym, kiedy ostatnio jakimś sposobem zabrakło w domu chleba i ta straszna prawda wyszła na jaw wieczorem, tuż przed świątecznym dniem (= zamknięte sklepy). Na zakwasowy zaczyn i wyrastanie zakwasowca nie było już czasu i trzeba było ratować się drożdżowym. Mając w pamięci cudowny (w smaku i formie :)) Pan de Horiadaki z oliwkami i czarnuszką, wybrałam inny grecki, biały chleb - wiejski pszenno-kukurydziany z książki o drożdżowych wypiekach autorstwa Mirrabelki.
Zrobiłam sobie mały, osobisty czekoladowy weekend :) Ilość czekolady zjedzonej w ciągu ostatnich dni, jak na moje preferencje i możliwości, jest dość kontrowersyjna i wróży chyba jeszcze długą zimę przed nami ;) Bo tarta z czekoladą była tylko jedną falą czekoladowej rzeki, która przepłynęła wczoraj i dzisiaj, obok czekolady do picia (ze szczyptą chili oczywiście :)) i czekoladowych pralinek, podjadanych ustawicznie z mikołajowej puszki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)