Koniec tegorocznego przetwórstwa porzeczkowego należało czymś uczcić :) Porzeczki czerwone i czarne, które nie trafiły do słoików i które uzyskały najwyższy stopień dojrzałości i słodyczy, łapiąc promienie słoneczne na krzakach od początku lata, stały się idealnym materiałem na deser. A skoro miało być to uwieńczenie porzeczkowego sezonu, padło na tort, który miałam ochotę wypróbować już od dawna.
Mamy w ogrodzie papierówkę. Duże, rozłożyste drzewo, zupełnie nie przypominające dzisiejszych modnych, miniaturowych jabłoni, których owoce zbiera się bez wysiłku, stojąc na ziemi i ledwo mieszcząc się pod koroną, jest niemal członkiem rodziny. Posadził je mój dziadek, który osiedlił się tu z rodziną tuż po wojnie. Papierówka była więc świadkiem wszystkich ważnych i tych mniej ważnych wydarzeń rodzinnych - narodzin mojej mamy i jej rodzeństwa, a później moich i mojego kuzynostwa. Cierpliwie znosiła nasze dziecięce "łażenie" po jej konarach i użyczała ich, wraz z rosnącą w sąsiedztwie szarą renetą, do zamocowania hamaku, w którym odpoczywaliśmy i bawiliśmy się w czasie wakacji. Była też niemą obserwatorką zmiany naszych gustów na przestrzeni lat, bo jako dzieci ze smakiem zajadaliśmy te najbardziej zielone, niedojrzałe i przeraźliwie kwaśne jabłka, a dziś czekamy cierpliwie na duże, pozłocone od słońca i słodkie owoce.
Kiedy czas upływa między zbieraniem owoców i warzyw i pakowaniem ich do słoików (patrz wpis niżej ;)) z przerwą na chodzenie do pracy ;) zaczyna brakować go na wymyślne i czasochłonne obiady. Wówczas najlepiej ratują sytuację makarony. A kiedy jest gorąco, najlepiej takie dania makaronowe, które równocześnie mogą być lekką sałatką, a które mimo tego sycą i dostarczają energii niezbędnej do walki ze słoikami ;)
Lato, wakacje, słodkie lenistwo... Nic podobnego! Praca w kuchni wre niczym w sprawnej manufakturze. Ogórki kiszone, ogórki konserwowe, ogórki sałatkowe, cukinia, papryka, cebula, solanki, zalewy i niekończące się pielgrzymki do piwnicy w celu wymiany słoików świeżo wypełnionych przetworami, na słoiki puste i odwrotnie. O ile robienie ogórków na zimę to średnio przyjemna rutyna, to kilogramy błyszczących, ślicznych, czerwonych porzeczek przerabiam z uśmiechem na ustach :) Jedne z najładniejszych owoców świata, których nie jestem szczególnym amatorem w wersji surowej, ale na które mogłabym patrzeć godzinami. No i te ich prawie magiczne właściwości! Bo jak to - wystarczy cukier, chwila gotowania, żeby zamieniły się w naturalną, piękną galaretkę o koralowej czerwieni? I naprawdę nie potrzeba czarodziejskich zaklęć, bo takie cuda czynią zawarte w porzeczkach, w dużych ilościach pektyny. Galaretka z czerwonych porzeczek jest potem wspaniałym dodatkiem do lodów, budyniów, kremów i ciast. A ja uwielbiam ją też po prostu na chlebie z masłem lub z twarożkiem na słodko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)