Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydarzenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydarzenia. Pokaż wszystkie posty
Tegoroczną majówkę rozpoczęłam bardzo oryginalnie - od skasowania facebookowej strony bloga! Wcale nie był to plan przemyślany i zamierzony ani nagły impuls, żeby rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady - po prostu zwykły przypadek, chwila roztargnienia - jeden nierozważny klik i fanpage zniknął bezpowrotnie. Okazuje się, że nawet po niemal 10 latach blogowania i niewielu mniej "fejsowania" takie rzeczy mogą się zdarzyć, szczególnie, kiedy wiosna buchnie majem ;) Szkoda mi masy materiałów, ciekawych i inspirujących dyskusji, ale przede wszystkim najfajniejszego na świecie grona użytkowników, które nazywałam swoją everycake-ową rodziną :)
Wiosna, to zawsze nowy początek, więc otwieram fanpage od nowa, który mam nadzieję, z Waszą pomocą szybko odbuduję.
Drogi czytelniku - jeżeli nadal masz ochotę obserwować, co dzieje się na blogu, co słychać u mojego (S)kota, być na bieżąco z wieściami z ogrodu, lasu i łąki i moimi, czasem szalonymi kulinarnymi pomysłami, proszę polub nowy fanpage (i daj znać zainteresowanym znajomym). Dziękuję! :)
Przy okazji wiosennych rewolucji, jeszcze jedna zmiana - przeszłam na własną domenę i teraz blog ma krótszy i łatwiejszy adres: www.everycakeyoubake.pl
Jeżeli jesteście tutaj nie po raz pierwszy, znacie pewnie moją miłość do Azji i jej kultury i kuchni, o której wspominałam wielokrotnie. W Tajlandii długo kochałam się "platonicznie", poznając jej kulinarną stronę trochę na okrętkę, bo od jej zeuropeizowanej, brytyjskiej interpretacji, aż do poprzedniego roku, kiedy spełniło się moje marzenie i mogłam w końcu na własnej skórze doświadczyć jej uroku i niepowtarzalnych smaków. Jeżeli chcecie spróbować prawdziwej kuchni tajskiej bez pokonywania tysięcy kilometrów, przez cały tydzień jest taka okazja w Warszawie, gdzie właśnie rozpoczyna się Thai Food Week.
Ostatni lipcowy weekend spędziłam w Gdyni. W nowiutkim, supernowoczesnym Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym w Redłowie odbyła się już trzecia, tym razem wakacyjna edycja ogólnopolskiego spotkania blogerów See Bloggers. Dla mnie to pierwsze spotkanie z See Bloggers, a drugi, duży zjazd blogerski po Blog Forum w Gdańsku. Mam szczęście do miejsc, bo poza bliskością mojego stałego miejsca zamieszkania, Trójmiasto od czasów studiów traktuję jak drugi dom i mam do niego szczególny sentyment :)
Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Kota (u mnie dokładnie Dzień S'kota ;)), więc nie zapomnijcie dostarczyć swoim kocim przyjaciołom dodatkowej porcji mizianka, głasków, pieszczot, zabaw i oczywiście ulubionej karmy :) Przydałyby się też jakieś "kocie" ciasteczka dla właścicieli, ale w szaleństwie typowo karnawałowych słodkości, niestety nie zdążyłam upiec. Zapisuję je sobie na przyszły rok :)
Nie zapominajmy też, że to Dzień Kota i ostatni dzień karnawału w jednym - dzisiaj są powody do mruczenia... ;)
W ostatni weekend wybrałam się na trwające w Elblągu, trzydniowe Święto Chleba. Nie znam przyjemniejszych jarmarków, od tych, na których z (prawie) każdego stoiska uśmiechają się do mnie rumiane bochny, chrupiące bagietki, puchate drożdżówki i sznury precli i obwarzanków. Imponująca liczba regionalnych i zamiejscowych wystawców z dumą zaprezentowała swoje wypieki, więc o prawdziwy zawrót głowy przyprawiał wybór oferowanych rodzajów chleba. Przechadzałam się pomiędzy stoiskami, dziękując losowi, że nie mam problemów z nietolerancją glutenu.
Mając jeszcze świeżo w pamięci obezwładniający zapach czekolady, unoszący się wokół budynku i w samej fabryce podczas mojej Mikołajowej wizyty tam, nie spodziewałam się, że tak szybko będę miała sposobność wrócić do czekoladowego królestwa Wedla. Tym razem słodkie zaproszenie zaszczyciło mnie z okazji Nocy Muzeów - corocznej imprezy, która powoli przestaje być nocnym buszowaniem tylko i wyłącznie po miejscach ściśle związanych z kulturą i sztuką, ale również otwiera podwoje innych ciekawych miejsc, niedostępnych na co dzień. Fabryka Wedla już po raz drugi otworzyła się dla zwiedzających i chętnych poznania tajemnic powstawania ulubionych łakoci. Ja wraz z grupką innych blogerek, wieczorem poprzedzającym Noc Muzeów, spotkałyśmy się, aby zajrzeć do serca fabryki - Pracowni Rarytasów.
Nie sposób zabłądzić w drodze do fabryki. Można trafić tam nawet z zamkniętymi oczami, kierując się nosem, bo słodki, zniewalający zapach rozciąga się wokół budynku w promieniu kilkuset metrów i nawet szalejący orkan nie był w stanie tego zmącić. W samej fabryce czekoladowy aromat jest już tak intensywny, że niemal odczuwa się, jak endorfiny zaczynają rozmnażać się w organizmie, wypełniając po chwili każdą komórkę ciała. Zdecydowanie - to jedno z najprzyjemniejszych miejsc pracy na świecie :)
Tuż przed dłuuuuugim majowym weekendem zakończyło się głosowanie na ulubioną aranżację stołu, wybranych przeze mnie prac, zgłoszonych wcześniej do konkursu Edukator Stylu. Dziękuję za wszystkie oddane głosy oraz opinie na temat przedstawionych propozycji. Zdecydowaną większością głosów wygrała aranżacja o numerze 018 - Zieleń w formie i to jej autor otrzyma wyróżnienie specjalne oraz nagrodę ufundowaną przez organizatora konkursu - DUKA. Zdradzę, że "Zieleń w formie", to również mój osobisty numer jeden, podziwiany za czystą formę, estetykę i współgrające pięknie z całością elementy kultury Dalekiego Wschodu, której jestem wielbicielką :)
Autorowi serdecznie gratuluję!
Autorowi serdecznie gratuluję!
Witam poświątecznie :) Na pewno podobnie jak ja, wciąż jeszcze odpoczywacie po świątecznej kulinarnej rozpuście, na pewno omijacie szerokim łukiem łazienkową wagę i dojadacie resztki słodkich bab i mazurków ;) Dlatego jeszcze przez chwilę nie będę Was zamęczać kolejnym przepisem, a w zamian, zapraszam do jeszcze jednego niekulinarnego, choć ściśle ze stołem związanego konkursu :)
"Kiedy swego czasu goły las nastaje, Święty Hubert z lasu cały obiad daje". Warsztaty kulinarne Makro - dziczyzna
11 grudnia 2011
Pamiętacie, jak całkiem niedawno, przy okazji święta kuchni polskiej wspominałam dawne, staropolskie uczty sarmackie, w czasie których stoły uginały się od specjałów kuchni myśliwskiej i wszelkich innych darów lasów? Sezon na dziczyzną w pełni, więc namiastką takiej uczty uraczyło tydzień temu blogerów kulinarnych stołeczne Makro.
Kiedy Św. Marcin na białym koniu jedzie... Warsztaty kręcenia rogali marcińskich w Poznaniu
11 listopada 2011
Zupa z soczewicy i karmelizowanej cebuli plus garść wspomnień z Blog Forum Gdańsk
23 października 2011
Dokładnie tydzień temu o tej porze, wracałam z Gdańska...
Ale najpierw, jak na blog kulinarki przystało - będzie o zupie :) Po szalonym tygodniu spędzonym w pociągach i autobusach nic lepiej nie pokrzepia po powrocie do domu od talerza gorącej zupy. Jak na zbliżający się listopad przystało, temperatura powietrza gwałtownie spadła w dół, a to właśnie ten czas, kiedy trzeba uzupełnić zapasy soczewicy na ulubioną soczewicowo-pomidorową, która znowu zacznie regularnie pojawiać się na stole. Żeby nie było nudo, mam w zanadrzu kilka różnych jej wersji do wypróbowania a pierwszą z nich jest ta z dodatkiem karmelizowanej cebuli. Mimo że kolor mniej atrakcyjny od pomidorowej (czerwona soczewica odbarwia się podczas gotowania), ale zupa równie smaczna i pożywna, a dla kochających pikantne smaki - łatwo podkręcić ją dodatkiem większej ilości pieprzu cayenne. Spróbujcie, bo sezon jesienno-zimowy bez zupy z soczewicy, to sezon stracony ;)
Tak bardzo się cieszę, że ktoś wpadł w końcu na pomysł, by kulinarną blogosferę zintegrować w taki pożyteczny i sympatyczny sposób. Dotychczas z zazdrością śledziłam relacje zagranicznych blogerów z kulinarnych warsztatów czy konferencji, w których brali udział i zastanawiałam się, czy przyjdzie kiedyś czas, kiedy i ja spotkam się z blogowymi znajomymi w jednej kuchni, by wspólnie uczyć się, wymieniać doświadczeniami i najzwyczajniej na świecie spotkać się, by pogawędzić o naszej wspólnej pasji. Okazało się, że ciche marzenie spełniło się szybciej niż przypuszczałam :) Kiedy otrzymałam zaproszenie na warsztaty kulinarne, organizowane przez MAKRO Cash&Carry Polska, podskoczyłam z radości i z wielką ochotą wyruszyłam do stolicy :)
Tegoroczny Międzynarodowy Dzień Chleba, obchodzony na blogach kulinarnych na całym świecie, to dla mnie wspaniała okazja, żeby celebrować i pochwalić się moim pierwszym, zakwasowym chlebem bochenkowym. Dotychczas moje pierwsze, nieśmiałe kroki w świecie pieczywa na zakwasie, stawiałam testując proste, razowe chleby foremkowe. Ale kiedy mój wychuchany zakwas nabrał siły i dojrzałości, a ja - jako takiego pojęcia o rodzajach, metodach i właściwościach pieczywa, postanowiłam w końcu zrobić krok na przód i upiec chleb bez foremki :)
Marzyliście kiedyś, żeby ze swoich domowych kuchni, chociaż na chwilkę, chociaż przez dziurkę od klucza zajrzeć do kuchni jednej z najlepszych restauracji na świecie i poznać jej tajemnice? Ja marzyłam, a mimo to nawet nie śniło mi się, że marzenie to może kiedyś się spełnić. A jednak! :) Dziełem paru zbiegów okoliczności i przypadków, a przede wszystkim, jak to się zwykle zdarza, z dużą pomocą starych, niezawodnych przyjaciół (Justyna – wielkie dzięki i dozgonne wyrazy wdzięczności! :)) znalazłam się w brytyjskim Cheltenham, gdzie spędziłam parę niezapomnianych, inspirujących chwil w dwugwiazdkowej restauracji Le Champignon Sauvage.
W pięknym Wilnie, o którym opowiadałam Wam z ostatnim wpisie, trafiłam tym razem niespodzianie na jarmark średniowieczny odbywający się w sobotę na głównym rynku miasta :) Nie mogłam powstrzymać się przed obfotografowania wszystkich kramów i pokazaniem ich Wam :) Można było obejrzeć stroje, sprzęty, dawne metody robienia glinianych naczyń i ich wypalania w specjalnym piecu, drewniane, dekoracyjnie rzeźbione dzieże do ciasta, mosiężne sztućce, gliniane garnki do gotowania, a poza tym biżuteria, tkaniny, instrumenty, monety, a to wszystko przyprawione dużą dawką humoru, wcielających się w średniowiecznych mieszczan organizatorów. Od tego wszystkiego można było niemal stracić głowę, szczególnie w pobliżu miejsca zarezerwowanego dla kata i jego małego pomocnika ;)
Pomiędzy wyjazdami i powrotami umknął mi gdzieś tegoroczny dzień blogera, ale że w międzyczasie otrzymałam miłe zaproszenie do blogowej zabawy od Dagi i Amber i obiecałam się wywiązać - mocno spóźniona, ale niniejszym to czynię :)
Oprócz średniowiecznych jarmarków... ;)
- lubię weekendowe spotkania z przyjaciółmi, kiedy po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, jakie to szczęście, że ich mam :)
- lubię moment, kiedy koła samolotu odrywają się od ziemi i kołaczącą się wtedy w głowie myśl, że "człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać" ;)
- lubię Trójeczkę, najbardziej tę radiową :)
- lubię koty :)
- lubię fotografować i lubię, kiedy obraz na zdjęciu pokrywa się idealnie z tym, który wcześniej narodził się w mojej głowie,
- lubię stare, dobre rockowe granie i koncerty na żywo,
- lubię kulinarne wyzwania,
- lubię kupować książki i płyty,
- lubię ciepło
Przepraszam Was za małą zwłokę z fiołkową loterią. Myślałam, że wyrobię się do końca świątecznego weekendu, ale trochę nie wyszło ;) Raz, że podejmowałam u siebie miłych majówkowych gości, a dwa - wczoraj kotka-sierotka kategorycznie odmówiła współpracy wymigując się załamaniem pogody (a wiadomo, że w czasie deszczu każdy szanujący się kot śpi smacznie zwinięty w kłębek, a nie robi za sierotkę ;)) Dzisiaj było już lepiej i losowanie odbyło się jak należy, choć bynajmniej nie cicho i z powagą, bo sierotkę najpierw trzeba było dogonić i (nie bez walki) wyrwać szczęśliwy los z paszczy, aby dowiedzieć się, do kogo otrzyma nagrody :)
Szczęście w losowaniu miały tym razem Isadora i Kornik :) Gratuluję dziewczyny! :)
Wszystkim Wam dziękuję za zainteresowanie i obiecuję, że w przyszłym roku fiołków do rozdania będzie na pewno więcej :) Pozdrawiam niezmiennie fiołkowo! :)
koty
niecnoty
co mają do roboty?
w głowie im tylko psoty
i pieszczoty
wygrzać się na dachu
w słonecznym piachu
ptaszkom napędzić strachu
a potem na kolanach
drzemać aż do rana
i sapać
i chrapać
i fukać
sennej myszki szukać
Zofia Beszczyńska "Koty"
We wczorajszym wpisie miałam zamiar wspomnieć o mojej, dawno nie goszczącej tu asystentce :) Ale jakoś zabrakło mi czasu, a dziś rano obudziła mnie wiadomość o przypadającym właśnie Dniu Kota! :) Przeczucie czy telepatia, w każdym razie kotu (kotom!) trochę uwagi należy się jak psu zupa, szczególnie w dniu jego święta.
Dlatego Milce, Edziowi, Bazylowi, Kici, France, Małej, Bice, wszystkim innym znajomym i nieznajomym kotom oraz ich szczęśliwym właścicielom życzę wszystkiego dobrego i wielu powodów do mruczenia ;) Z pozdrowieniami od lekko zaspanej Milki :)
Mój blog powoli zamienia się w mały portal o kuchni greckiej ;D Wcale nie miałam takiego zamiaru, ale od początku roku śródziemnomorskiego jedzenia wciąż nie mam dość :) Za to najwyraźniej mam już dość zimy i coraz bardziej tęsknię za słońcem i zielonym od świeżych warzyw i owoców ogrodem. Poza tym mój żołądek, nadwyrężony świątecznym obżarstwem chętnie godzi się na lekkie a przy tym syte dania warzywne. A co najważniejsze - smakują bardzo i żołądkowi i mnie samej, a przy okazji wszystkim tym, którym je serwuję :)
Oranges, gingerbread and spices – it’s taste of Christmas for me. When I had been proposed to participate in part of fabulous International Recipe Advent Calendar I thought I would like to combine all those ingredients in one delicious dessert. I decided for something that not only combine my favourite winter flavors but also connect taste of Christmas all over the world. From all of sweets I have chosen ice cream. And why? :) Even if there is crackling frost and white snow outside the window nobody is really getting cold these Holidays – the warmth of our family feelings and Christmas spirit is much stronger than the air temperature. And all of those who live in Southern Hemisphere and experience Christmas in the middle of hot summer will be even more convinced... Because I propose gingerbread ice cream with candied oranges :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)