Kultowa tarta z początków mojego kucharzenia w
sieci. Pamiętam, jak piekło się ją kilka razy pod rząd w sezonie malinowym, a jej
popularność dorównywała boomowi na muffinki :) Później zapomniałam o
niej na długi czas, aż chęć na kruche z owocami i dojrzewające właśnie
maliny jesienne odświeżyły mi pamięć i wróciłam do niej po latach. Jest
tak samo smaczna i uzależniająca, jak za pierwszym razem - trudno
poprzestać na jednym kawałku. Sekretem jest porządnie dopieczone, kruche
ciasto i owsiana kruszonka w połączeniu ze słodko-kwaśnym nadzieniem ze
świeżych malin i kawałków białej czekolady. Banalnie proste i obłędnie
pyszne - w sam raz na pożegnanie lata :)
spód -
250 g mąki,
150 g zimnego masła,
2 łyżki cukru brązowego,
2-3 łyżki lodowatej wody
kruszonka -
100 g zimnego masła,
100 g mąki,
100 g cukru brązowego,
1/2 szklanki płatków owsianych
nadzienie -
2 szklanki malin,
2 tabliczki białej czekolady
Przygotować kruche ciasto - mąkę wymieszać z cukrem, dodać masło pokrojone w kostkę i zimną wodę. Szybko zagnieść na jednolite ciasto. Ciasto rozwałkować i wykleić nim dno i boki formy na tartę. Dno ponakłuwać widelcem. Ciasto w foremce schłodzić w lodówce.
Rozgrzać piekarnik do 210 stopni. Piec spód około 30 minut, aż ciasto będzie solidnie zarumienione.
W tym czasie przygotować kruszonkę - mąkę wymieszać z płatkami owsianymi i cukrem. Dodać masło pokrojone w kostkę i opuszkami palców rozetrzeć je ze składnikami suchymi, aż powstaną grudki. Schłodzić w lodówce.
Upieczony spód wyjąć i wypełnić malinami wymieszanymi z posiekaną grubo czekoladą. Na wierzch wyłożyć kruszonkę. Piec kolejne 15-20 minut, aż kruszonka zarumieni się.
Jeden z najsmaczniejszych deserów truskawkowych tego sezonu! Kiedyś napisałam, że truskawki najlepiej smakują na surowo, ale oficjalnie to odwołuję, bo w tej zapiekanej formie są wybitne.
Sezon na ucierane, biszkoptowe ciasta z owocami sezonowymi można uznać za otwarty. Z niecierpliwością czekam na pierwsze truskawki z ogródka i jagody kamczackie, które już pojedynczo dojrzewają na krzaczkach. Póki wpadnę w letni wir truskawkowo-jagodowych szaleństw, to rabarbar z powodzeniem umila mi to oczekiwanie. Drożdżówka z rabarbarem, rabarbarowy kompot i ciasto ucierane, kolejne w tym sezonie serwuje kuchnia.
Sposób na przejrzałe banany - super proste i błyskawiczne bułeczki bananowe z czekoladą. Chociaż drożdże szczęśliwie wróciły na sklepowe półki, to w razie kolejnego drożdżowego kryzysu przepis będzie jak znalazł, bo te bułeczki ich nie wymagają - pieczone są na proszku do pieczenia. Dlatego też najlepiej smakują tuż po upieczeniu, jeszcze na ciepło, kiedy kawałki czekolady rozkosznie rozpływają się w ustach. Ich upieczenie zajmuje nie więcej niż 30 minut, łącznie z przygotowaniem, więc można spokojnie zrobić słodką niespodziankę rodzinie i zaserwować je na śniadanie :)
Bułeczki bananowe z czekoladą:
200 g mąki,
100 g masła orzechowego,
50 ml mleka,
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
2 mocno dojrzałe banany,
50 g czekolady,
szczypta soli
Banany rozetrzeć widelcem.
Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia i solą. Dodać masło orzechowe, mleko, banany. Wszystko wymieszać łyżką (nie mieszać długo - ciasto nie musi być gładkie). Na końcu dodać posiekaną czekoladę.
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni.
Łyżką uformować 6-7 bułeczek i ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Piec 20-25 minut, aż bułeczki zarumienią się.
Po upieczeniu bułeczki można posmarować z wierzchu miodem. Najlepiej smakują tuż po upieczeniu.
Drożdże to ostatnio towar wysoce deficytowy, więc pewnie w wielu przypadkach tradycyjną, wielkanocną babę drożdżową, z konieczności będzie trzeba zamienić na inne rodzaje słodkich babek. Dlatego podrzucam jeden pomysł na jogurtową babkę kokosową, pieczoną na oliwie z oliwek.
Wygląda na to, że w tym roku marzec, zamiast wyczekiwanej wiosny, radości i nadziei, przyniósł nam wszystkim strach, ogólny chaos i niepewność. Wszystko stanęło na głowie, wszystkie, nawet najmniejsze i najbanalniejsze plany wzięły w łeb i nawet zbliżające się święta wielkanocne wydają mi się na razie odległą wizją. Normalnie o tej porze roku byłabym po pachy zanurzona w przedświątecznej gorączce, wiosennych porządkach, wielkanocnych przepisach i dekoracjach, a tymczasem trudno mi skupić się na czymkolwiek. Ale prawda jest taka, że cokolwiek działoby się wokół, to wiosna i święta przyjdą i tak, więc postaram się wziąć w garść i zachowując pozory normalności w tej dziwnej sytuacji zacząć tworzyć świąteczny nastrój i przygotować kilka nowych wielkanocnych przepisów.
Zacznę od ciasta cytrynowego z makiem i dodatkiem tymianku, którego smak i aromat fantastycznie komponuje się z cytryną. Nie jest to typowe wielkanocne ciasto, ale świetnie nadaje się na smaczną, świąteczną babkę. Korzystałam z lekko zmodyfikowanego przeze mnie przepisu na ciasto cytrynowe ze "Słodkie" Yotama Ottolenghi. Nomen omen Yotam we wstępie do przepisu pisze: Jest w nim coś, co daje poczucie bezpieczeństwa, co przyniosłoby ukojenie wśród huku fal szalejących wokół wyspy.
Trafione w dziesiątkę, prawda? ;)
Ciasto cytrynowe z makiem i tymiankiem:
3 jajka,
200 g drobnego cukru,
120 ml śmietanki 30%,
75 g masła,
10 g maku,
1 łyżka skórki otartej z cytryny,
1 łyżeczka soku z cytryny,
170 g mąki pszennej,
1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia,
1 łyżka świeżego, posiekanego tymianku,
szczypta soli,
lukier cytrynowy -
100 g cukru pudru,
2 łyżki soku z cytryny
Jajka ubić z cukrem na jasną, pienistą masę. Dodać śmietankę i ubijać jeszcze 2 minuty, aż całość lekko zgęstnieje.
Masło stopić w rondelku, dodać mak, tymianek, skórkę i sok z cytryny i ostudzić.
Przesianą mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia i solą. Dodać do masy jajecznej i wymieszać gumową szpatułką. Dodać ostudzone masło z dodatkami i jeszcze raz wymieszać.
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni.
Ciasto przełożyć do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia. Piec ok. 50-60 minut, aż patyczek wbity w środek będzie czysty.
Przygotować lukier cytrynowy - w miseczce utrzeć cukier puder z sokiem cytrynowym.
Jeszcze gorące, upieczone i wyjęte z foremki ciasto polać przygotowanym lukrem i odstawić do ostygnięcia.
Jeżeli po Tłustym Czwartku i pączkach z różą ciągle macie niedosyt różanych aromatów, na osłodę polecam różane muffinki :) Ten charakterystyczny aromat wody różanej w połączeniu z kardamonem jest znakiem rozpoznawczym kuchni perskiej. Sama użyłam co prawda syropu różanego wytwarzanego z róży damasceńskiej rosnącej w słynnej bułgarskiej Dolinie Róż, ale sprawdził się tak samo dobrze, jak orientalna woda różana. Muffinki są puszyste, pachnące różą (ale nie natrętnie) i mają mięciutką, miłą dla podniebienia konsystencję dzięki dodatkowi mąki kukurydzianej.
Perskie muffinki kardamonowo-różane:
3 jajka,
3/4 szklanki cukru,
3/4 szklanki jogurtu greckiego,
1/2 szklanki oleju,
1 łyżeczka mielonego kardamonu,
2 łyżki wody różanej lub syropu różanego,
1 i 3/4 szklanki mąki,
3 łyżki mąki kukurydzianej,
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
2 łyżki prażonego sezamu
Rozgrzać piekarnik do 205 stopni.
W misce wymieszać jajka i cukier. Dodać jogurt grecki, olej, wodę/syrop różany i kardamon. Wszystko dokładnie wymieszać.
W oddzielnej misce wymieszać mąkę, mąkę kukurydzianą i proszek do pieczenia.
Składniki suche dodać do mokrych w dwóch partiach i wymieszać łyżką tylko do połączenia się składników.
Foremkę do muffinek z 12 otworami wyłożyć papilotkami lub wysmarować olejem. Nałożyć ciasto i posypać po wierzchu sezamem.
Piec 10 minut, po czym zmniejszyć temperaturę piekarnika do 180 stopni i piec jeszcze 10-12 minut, aż muffinki urosną i lekko zarumienią się.
Pinterest to naprawdę bezlitosne narzędzie, szczególnie przed świętami! Zapierające dech w piersiach domki z piernika, bożonarodzeniowe ciasta, ciasteczka, dekoracje i inne inspiracje mnożą się na ekranie wprost proporcjonalnie do braku czasu na ich realizację. I to jest właśnie frustrujące. Ale coś z tych inspiracji udało mi się zrealizować. Kiedyś trafiłam na pomysł na świąteczny domek, ale nie sklejony z cienkich ciastek piernikowych, który zwykle pełni tylko rolę dekoracyjną, a w postaci pieczonego w keksówce ciasta piernikowego, przekładanego kremem i udekorowanego na zimową chatkę.
Sezon ciasteczkowy 2019 uważam za otwarty :) Mam oczywiście na myśli ciastka adwentowe, pieczone w długie, jesienne wieczory, dla osłodzenia sobie tego mrocznego, listopadowo-grudniowego okresu oczekiwania na święta.
Odkąd tylko powiało pierwszym jesiennym chłodem, deszczem i wiatrem, chodziła za mną szarlotka, jabłecznik - po prostu ciasto z jabłkami. Takie, które piekąc się wypełnia mieszkanie ciepłą, komfortową aurą, i przywołuje same dobre, przyjemne wspomnienia, niezależnie od tego, co dzieje się na zewnątrz. Zamarzyła mi się szarlotka na sprawdzonym kruchym cieście, ze szczodrą garścią orzechów i cynamonu. A co, jeśliby dodatkowo polać upieczone ciasto ciepłym sosem krówkowym? O tak, tego właśnie mi trzeba na te chłodne wrześniowe dni :)