Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Walentynki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Walentynki. Pokaż wszystkie posty
Udało mi się zdążyć przed samą końcówką karnawału z jeszcze jednym karnawałowym przysmakiem ze słonecznej Italii. Właściwie cannoli przestało być już tylko i wyłącznie ciastkiem karnawałowym, bo przez swoją popularność i wyśmienity smak, można je kupić przez okrągły rok w całych Włoszech (sama próbowałam cannoli po raz pierwszy będąc we Florencji). Tak naprawdę kruche, smażone ciastko nadziewane ricottą pochodzi z Sycylii, gdzie niemal wszystkie święta kojarzone są z lokalnymi słodkościami.
Jeżeli ktoś ma wyrzuty sumienia zajadając się czekoladą, tym super czekoladowym deserem może się w pełni usprawiedliwić ;) Bo to pudding dla czekoladoholików - intensywnie czekoladowy, ale z dodatkiem zdrowych płatków owsianych i miodu. Zmielone niemal na mączkę płatki owsiane pełnią tu rolę zagęszczacza, zastępując skrobię ziemniaczaną lub żółtka, jak w klasycznym budyniu. Pudding jest aksamitny i tak czekoladowy, że nie dałam rady całej porcji za jednym razem (ale ja tak do końca czekoladoholikiem nie jestem) :)
W ostatni piątek kulinarny i nie tylko kulinarny świat świętował Dzień Czekolady. Nie zarejestrowałabym pewnie nawet tego faktu (żyłam w przekonaniu, że Dzień Czekolady obchodzony jest jesienią!), gdyby nie ogromna paczka z Lidla w prezencie z tej okazji, wypełniona po brzegi czekoladami Fin Carré. Marka posiada certyfikat UTZ, za którym kryje się bardzo przyzwoita jakość w bardzo przyzwoitej cenie oraz gwarancja, że kakao użyte do produkcji pochodzi z odpowiedzialnych upraw, na których zyskują lokalne społeczności. Tak trzymać! :)
Już jutro świat wirtualny i realny zaleją serduszka, baloniki, misie, króliczki, gołąbki (tym razem te gruchające, wyjątkowo nie w kapuście ;)), różyczki i inne pachnące bukieciki, krwiste czerwienie i słodkie róże. Wybaczcie więc, że i tutaj jest dziś podwójnie słodko, bo choć przetransponowane sztucznie walentynkowe święto jest mi wciąż raczej obce, to dzisiejszy wpis jest wyrazem szczerej miłości od pierwszego wejrzenia do pewnego stempelka :)
W końcu mamy prawdziwą, książkową zimę, więc i karnawał w kuchni czas zacząć :) Oczywiście że będzie tłusto, słodko i trochę niezdrowo, ale w tym okresie przecież wszystkie grzechy nieumiarkowania, zgodnie z tradycją, są odpuszczone i jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie nie zamierzać zawracać sobie nimi głowy ;) Jest ktoś, kto oprze się delikatnej, kruchej rurce z aksamitnym, puszystym kremem w środku w karnawale?
Wszystko tak pięknie kwitnie w przyrodzie, że rozkwitły mi w piecu nawet drożdżowe tureckie bułeczki różyczki ;)
Sticky toffie pudding, to jeden z ulubionych deserów Brytyjczyków. Poznałam go właśnie na wyspach i od razu dołączyłam do wielbicieli daktylowego deseru :)
Wybaczcie mi, że popełnię jeszcze jeden autoplagiat :) Wiele osób pisze do mnie z prośbą o przepis na różyczki z kruchego ciasta, więc postanowiłam go wydobyć z odchłani zarchiwizowanej już części Galerii Potraw i przenieś go na blog. Znalazła go kiedyś w sieci Dziuunia i wówczas kruche różyczki podbiły serca i kuchnie ;) wielu forumowiczów. Nadal uważam, że to jedne z najbardziej uroczych ciasteczek, robiących piorunujące wrażenie na gościach lub nimi obdarowanych (wspaniały pomysł na słodki prezent!). Do tego z łatwością można upiec je w domu, bo uformowanie kwiatków wbrew pozorom jest banalnie proste. Sama byłam zdziwiona, jak piekłam je po raz pierwszy! Wtedy to też był 8 dzień marca..., więc :)
Moje Miłe Panie,
Moje Miłe Panie,
życzę Wam wszystkiego najlepszego w dniu naszego święta :)
Bądźmy dobre dla siebie ;)
Tak sobie czasem myślę, jak bardzo zmienił się świat w ciągu mojego życia. Dzieciństwo pod znakiem PRL-owej rzeczywistości z szarymi i pustymi sklepami, ale też z kolorową oranżadą o niepowtarzalnym smaku, jeszcze ciepłymi, okrągłymi drożdżówkami i paluchami z makiem prosto z piekarni, lizakami i cukierkami własnej roboty, które z pomocą "Małego Chemika" produkowałyśmy z kuzynką Dziuunią w czasie wakacji :) Święta były prawdziwymi świętami, bo tylko raz w roku pachniało pomarańczami, a wakacje były wyjątkowe, tak jak wyjątkowy był smak bananów, które można było kupić tylko w nadmorskich kurortach. Potem był czas dorastania i czas wielkich przemian. Robiło się coraz bardziej kolorowo, a w sklepach pojawiały się produkty znane dotąd tylko z zagranicznych katalogów. Pamiętam ten dreszczyk emocji, który towarzyszył smakowaniu po raz pierwszy słynnych na świecie batoników czy świeżych egzotycznych owoców. Dlatego aż trudno uwierzyć, że dzisiaj świat stał się tak bliski i otwarty, że mamy możliwość kupienia produktów z najodleglejszych zakątków ziemi w każdym większym okolicznym markecie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)