Tak dosłownie w sanskrycie brzmi nazwa małego państwa na wyspie Cejlon, zwanego też łzą z policzka Indii, ze względu na kształt i bliskie sąsiedztwo z potężnymi Indiami. Zupełnie nie wiedziałam czego spodziewać się po wyprawie w to niewielkie miejsce na mapie, które intrygowało mnie od dawna - czy będą to "małe Indie" czy też może mieszanka tajsko-hinduska? Prawda okazała się jeszcze inna :)
Sri Lanka olśniła i zaskoczyła mnie swoją różnorodnością. Poprzez nowoczesne, biznesowe Kolombo z wieżowcami i własnymi dwiema wieżami World Trade Center; całkiem dziką prowincję, gdzie głównie rządzi natura, a ludzie zdają się być tylko gośćmi, kiedy tylko wyjedzie się z wybrzeża wgłąb wyspy; tropikalne wybrzeże i południe z niespokojnym Oceanem Indyjskim, z którego dzikiej natury najchętniej korzystają surferzy; po górskie tereny okolic Nuwara Eliya o umiarkowanym klimacie (temperatura waha się w granicach 20 stopni C), nie bez przyczyny nazywane Małą Anglią, gdzie oprócz pól herbacianych, na tarasowych polach uprawnych rosną w najlepsze marchewki, buraki i kapusta, a mieszkańcy chodzą w czapkach i grubych swetrach (i klapkach na gołe stopy :)); i wysokogórską, wiecznie spowitą mgłą Równinę Hortona, której krajobraz do złudzenia przypomina nasze Bieszczady.
śnieżnobiała stupa w Anuradhapurze |
wszędobylskie makkaki |
poczta w Nuwara Eliya |
Zadziwić może też widok świątyni buddyjskiej, tuż obok mieniącej się wszystkimi kolorami tęczy świątyni hinduistycznej, meczetu i kościoła katolickiego. Na Sri Lance tak różne religie istnieją na równych prawach i przenikają się w życiu codziennym, choć zdecydowaną większość stanowi buddyzm. Wybierając się tam, trzeba być przygotowanym na wspinaczki i pokonywanie sporej ilości schodów, bo świątynie buddyjskie położone są zwykle na wzgórzach lub w skałach, do których dostać się można tylko na piechotę i do tego na bosaka (dlatego warto mieć przy sobie parę skarpetek, które ochronią gołe stopy przed oparzeniami - rozgrzane tropikalnym słońcem skały i posadzki potrafią porządnie poparzyć). Świątynie na Sri Lance może nie są tak spektakularne, piękne i bogate jak w Tajlandii, ale też potrafią zachwycić, jak te wykute w skałach w Dambulla, czy najważniejsza dla wyznawców buddyzmu na wyspie Świątynia Relikwii Zęba Buddy w Kandy. Wielbiciele starożytności koniecznie powinni zobaczyć Anuradhapurę - starożytne miasto ze świątyniami i świętym drzewem Bohdi, Polonnaruwę z pozostałościami po starożytnym pałacu, świątyniach hinduistycznych i buddyjskich i koniecznie Lwią Skałę w Sigirii z ruinami pałacu króla Kassapy, która robi wrażenie na wszystkich bez wyjątku. Wszystkie te miejsca zostały wpisane na Listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO.
Przez parę wieków Sri Lanka była pod władaniem kolonizatorów z Europy i pozostałości po tym okresie widać na każdym kroku. W Kolombo i w Kandy zachowało się dużo zabudowań i kościołów w stylu kolonialnym, a na południu urocze stare miasto w obrębie fortu holenderskiego w Galle. W górskim miasteczku Nuwara Eliya przyciąga wzrok budynek poczty w stylu wiktoriańskim, jak żywcem przeniesiony z angielskich przedmieść, z typowo angielską, okrągłą, czerwoną skrzynką na listy i portretem królowej Elżbiety na ścianie wewnątrz. Poza tym kolej, ruch lewostronny, plantacje i fabryki herbaty, plantacje palm kokosa królewskiego też są zasługą brytyjskich kolonizatorów. I jeszcze to, że na Sri Lance wszędzie bez problemu można porozumieć się w języku angielskim.
Fort holenderski w Galle |
buddyjskie świątynie w skałach w Dambulla |
Po wyprawie na Sri Lance nie mogę nie wspomnieć o tamtejszej przyrodzie. Nie wiem, czy ona właśnie nie zrobiła na mnie największego wrażenia - rozbuchana do granic przyzwoitości, z plantacjami palm kokosowych, ogrodami przypraw, polami herbacianymi, gigantycznymi drzewami mango, jednym z najpiękniejszych ogrodów botanicznych na świecie, wszędobylskimi małpami, dzikimi słoniami, które widziałam całkiem przypadkiem, jadąc autobusem drogą graniczącą z parkiem narodowym; waranami, majestatycznie kroczącymi przez ulicę; sambarami podchodzącymi do człowieka na wyciągnięcie ręki; dławigadami (przypominającymi kolorowe bociany) taplającymi się w miejskiej fontannie, czy przemykającymi chyłkiem mangustami, które podobno przynoszą szczęście (i co najbardziej zadziwiające - tak właśnie było za każdym razem, kiedy mangusta przebiegła drogę :)). Nie mogę zapomnieć też widoku rudawek - ogromnych nietoperzy, nazywanych latającymi listami lub latającymi psami, które wisiały stadnie na wysokich drzewach w ogrodach botanicznych w Kandy. W Tajlandii rządziły koty, a Sri Lanka to wyspa psów. Są wszędzie, wszystkie wyglądają podobnie, są łagodne i jakby znużone gorącym klimatem. Nikt ich nie krzywdzi (z podziwem patrzyłam jak kierowcy autobusów i tuk-tuków zręcznie omijają psy kręcące się na poboczach lub leżące niemal na środku drogi), ale też nikt się nimi specjalnie nie zajmuje.
Aż 13% powierzchni tej niewielkiej wysypy zajmują parki narodowe i rezerwaty przyrody, gdzie można obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku. W tym celu można wybrać się na safari na jeepach po parku, z kierowcą, który jest w stanie wypatrzyć zwierzęta, z tymi najmniejszymi włącznie, nawet z naprawdę dużej odległości. I chociaż w Parku Narodowym Yala na południu wyspy udało mi się zobaczyć bawoły, guźce, krokodyle, pawie, żołny, kura cejlońskiego, mangustę, a nawet lamparta, to szczerze mówiąc takie safari wyobrażałam sobie trochę inaczej. Wrażenia niezapomniane, ale jak na park narodowy było za dużo samochodów, za dużo spalin, za dużo hałasu...
typowym strojem męskim na Sri Lance jest sarong |
trochę nieśmiałe i płochliwe hulmany |
Jeszcze tylko wspomnę o mieszkańcach Sri Lanki. Większość z nich to Syngalezi, zamieszkujący południową i centralną część wyspy i wyznający buddyzm. Na północy częściej można spotkać Tamilów, przybyłych tam z Indii i do dziś kultywujących religie hinduistyczne. Wszyscy bez wyjątku bardzo sympatyczni, pomocni i ciekawi świata. I przyjaźni, bo czułam się tam wyjątkowo bezpiecznie. Oczywiście trzeba uważać na drobnych naciągaczy, samozwańczych przewodników i naganiaczy, bo ceny dla turystów są zawsze dwu a nawet trzykrotnie wyższe niż dla miejscowych, ale taki już urok całej Azji :) Pomaga wcześniejsze rozeznanie w cenach i targowanie się.
Żeby nie było tak cukierkowo, szczególnie dla tych, którzy lubią tropić te gorsze strony podróżowania (bo ja mam w podróży zawsze różowe okulary i chłonę jak gąbka tylko te dobre strony :)) mogę dodać, że pogoda na Sri Lance jest dosyć kapryśna - zdarzają się pochmurne i deszczowe dni nawet kilka razy z rzędu, a w przeciągu kilku minut ze słonecznego nieba może spaść nagle potężny deszcz monsunowy (koniecznie trzeba mieć pod ręką lekki płaszcz/kurtkę przeciwdeszczową). Plaże nie zawsze i wszędzie wyglądają jak te z pięknej widokówki - wystarczy oddalić się kawałek od części wydzielonej dla turystów, a można natknąć się na hałdy śmieci, tuż obok zabudowań mieszkalnych. To samo dotyczy miast, ale porównując z Indonezją i Tajlandią, wydaje mi się, że na Sri Lance i tak było najczyściej (i co potwierdza, że zdecydowanie nie są to Indie ;)). Tam też, (po raz pierwszy w Azji!) udało mi się lekko zatruć, choć wcale nie jedzenie było przyczyną, ale o tym i o jedzeniu właśnie opowiem w kolejnym wpisie :)
rudawki wielkie w ogrodach botanicznych w Kandy |
wszystkie dzieci szkole noszą śliczne mundurki |
Fantastyczne zdjęcia.W przyszłości chętnie wybiorę się w te strony ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję i gorąco polecam, chociaż jako zakochana w Azji, całkiem obiektywna nie jestem ;)
UsuńNiezwykły, fantastyczny wpis :) Zdjęcia wspaniałe, robią wrażenie. Czytając i patrząc ma się wrażenie, że to jednak inny świat. Już nie mogę się doczekać kontynuacji...
OdpowiedzUsuńOj tak, to zupełnie inny świat :) Nie da się go porównać z Europą w żaden sposób :)
Usuńfajnie ,że piszesz o tym własnie takie szczegóły pomagają innym przyw wyborze wycieczki , pobytu ...
OdpowiedzUsuńByłam na Sri Lance dwa razy, w 2008 i 2015, Kandy mnie zachwyciło, podobnie plantacje herbaty, w Nuwara Eliya mieliśmy 10 stopni i siąpiący deszcz. Wiele zachwycających miejsc, krajobrazów,w 2015 r. zrobiliśmy z naszym lankijskim przewodnikiem 2000km, u jego mamy po przylocie mieliśmy wspaniałe, tradycyjne śniadanie a potem krótki kurs gotowania.Niezapomniane wrażenia z targu rybnego ( ten zapach ;) i fantastyczna podróż z Nuwara Eliya pociągiem z tubylcami- widoki rewelacja i jazda z otwartymi drzwiami, gdzie można było wisieć na stopniu i czuć pęd powietrza. A co do psów, to ja po 2 tyg miałam dość patrzenia na wychudzone, niektóre bardzo schorowane zwierzęta i ludzi, którzy przechodzili obok nich obojętnie. Sama mam 2 psy i takie widoki ranią mi serce, to jest jeden z minusów tej wyspy. Pozdrawiam Cię serdecznie ( i też na początku pobytu miałam zatrucie) Monika
OdpowiedzUsuń