W końcu nie samym gotowaniem blogerka kulinarna żyje, szczególnie przed świętami :)
Dzisiaj wpis z zupełnie innej beczki. Tak innej, że jedyna rzecz, która może łączyć go z kulinariami, to cukierkowy kolor sprzętu, który miałam przyjemność przetestować. Bo dziś nie będzie o gotowaniu, ale o prasowaniu :)
Kiedy już świąteczne menu zostanie dopięte na ostatni guzik i wszystkie kulinarne książki i magazyny grudniowe są przewertowane, przychodzi czas na mniej przyjemną część przygotowań, czyli sprzątanie. Za każdym razem myśl o wyprasowaniu na desce szyfonowych, fantazyjnie uszytych firanek wywołuje u mnie nerwowy dreszcz i to w dużej mierze z powodu tych przeklętych firanek zdecydowałam się zapoznać bliżej z prasowaczem parowym SteaMaster.
Podobne prasowacze widziałam wcześniej tylko w dużych sklepach odzieżowych, ale zwykle były większe i toporniejsze. SteaMaster ma sympatyczną kompaktową formę, nie zajmuje dużo miejsca i do tego dostępny jest przynajmniej w pięciu kolorach do wyboru (w końcu kolor ma znaczenie! :)). Jego największą zaletą jest prasowanie bezpośrednio na wieszaku lub jak w przypadku firanek i zasłon - bezpośrednio na karniszu. Zajmuje to o niebo mniej czasu niż prasowanie żelazkiem na desce i jest bezpieczniejsze, bo nie ma możliwości przypalenia parą nawet najdelikatniejszych tkanin, jak jedwab i satyna. Dlatego też naprawdę przyjemnie prasuje się nim zwiewne, rozkloszowane sukienki i spódnice, delikatne koszule i spodnie i wszystkie inne części garderoby, którym prasując na desce trzeba poświecić mnóstwo czasu.
Oprócz tych najbardziej oczywistych zalet SteaMastera, odkryłam kilka innych, mniej spodziewanych. Oprócz tego, że poza delikatnymi tkaninami daje on radę też cięższym, takim jak denim (nie nabłyszcza jeansów!), len, grubo tkane poszewki na poduszki, również fajnie odświeża i dezynfekuje tapicerowane meble, co z perspektywy posiadacza zwierzęcia domowego chwalę sobie bardzo. A jako blogerce kulinarnej przydaje mi się do prasowania "naprędce" przeróżnych serwetek i materiałów do stylizacji potraw do zdjęć na bloga. Świąteczne porządki też będą w tym roku przyjemniejsze niż zwykle :)
coś mi się zdaje, że to byłoby coś dla mnie :) nienawidzę prasować, więc może z tym cudem byłoby łatwiej :)
OdpowiedzUsuńTo coś dla Ciebie, bo to jest dokładnie urządzenie dla nienawidzących standardowego prasowania :D
UsuńAga! Po pierwsze bylam w szoku, ze u Ciebie cos niekulinarnego! Moim zdaniem super! Podoba mi sie! Po drugie, zobaczylam rozowy odkurzacz i sie zachwycilam..... Rozowy! Rozumiesz blondynke!? Zaczelam czytac i zorientowalam sie, ze to zelasko. Cos cudownego! lubie ciezkie zaslony i fikusne kiecki ale prasowanie to gehenna! A tu widze, ze moze byc latwo. Pislas o koszcie? przegapilam???
OdpowiedzUsuńDzięki Ewa! :D To właściwie takie żelazko-odkurzacz z parową duszą ;) Jak klikniesz w różowy link SteaMaster, na stronie producenta są wszystkie dostępne wersje i ceny. Ta moja kosztuje 499 zł.
UsuńHahaha połączmy się blondynki ;) Chociaż różowego aż tak nie lubię, żeby kupić różowy żelazko-odkurzacz.
UsuńRewelacyjny sprzęt. Marzy mi się...
OdpowiedzUsuńZazdraszczam
OdpowiedzUsuńA czy takie cudo da radę dużemu obrusowi na stół 3.5 m x 1.6 m?
OdpowiedzUsuńMyślę, że spokojnie da radę tylko trzeba by ten obrus przez coś przewiesić albo prasować bezpośrednio na stole. Moje kotary dł. 2,45m prasuje pięknie bezpośrednio na karniszu :)
UsuńJaki to model?
OdpowiedzUsuńSteamaster EM-101. Dokładnie do tego modelu linkuję we wpisie.
Usuń