Wybaczcie, że znowu nie było mnie tutaj trochę, ale tak to już jest, że świat zatrzymuje się na chwilę, kiedy traci się przyjaciela, a ja niestety straciłam ostatnio moją kocią przyjaciółkę i niezawodną asystentkę kuchenną :( Jednak świat toczy się jednak dalej, więc wracam z obiecaną wakacyjną relacją.
Irlandia jest zielona! Już z okien samolotu widać, jak nieprawdopodobnie soczysta, aksamitna zieleń pokrywa pola, pagórki i wdziera się dużymi plamami w krajobraz miasta. Umiarkowany, wyspiarski klimat, wysoka wilgotność i łagodne temperatury w ciągu całego roku zapewniają wymarzone warunki rozwoju tamtejszej roślinności. Już prawie miesiąc temu (heh, nie wierzę, że ten czas tak szybko płynie!) odwiedziłam Dublin i okolice i nigdzie indziej nie widziałam takiej ilości przepięknych, zadbanych parków, które w stosunku do wielkości miasta wypełniają znakomitą część jego powierzchni. Jeden dzień pobytu można spokojnie poświęcić na zwiedzanie samych parków i gwarantuję, że nie będzie w nim ani chwili na nudę.
W Irlandii byłam po raz pierwszy i wybierając się tam miałam w głowie przede wszystkim stereotypowe hasła, z którymi kojarzona jest wyspa, czyli piwo, whiskey, trójlistną koniczynkę świętego Patryka, plecionki celtyckie, którymi zachwycałam się na studiach, chłopaków z U2 razem z łysogłową Sinead O'Connor i legendarną irlandzką zieleń. Dublin zaskoczył mnie najbardziej swoją przytulnością. W niczym nie przypomina innych pełnych zgiełku i ruchu, monumentalnych stolic europejskich. Ze świecą szukać tam iskrzących się szkłem i metalem, super nowoczesnych dzielnic i drapaczy chmur. Bliżej mu do naszego Krakowa, z tym specyficznym, pełnym poezji klimatem, unoszącym się w powietrzu. I nie bez powodu, bo Dublin to też lub przede wszystkim miasto pisarzy i poetów, co widać na każdym kroku - to tutaj można przespacerować się ścieżkami bohatera słynnego Ulissesa Jamesa Joyce'a, zaopatrzyć się w jeden z kilkunastu dostępnych wydań mrocznego Draculi Brama Stokera i natknąć się na wylegującego się na kamieniu w parku Merrion Square frywolnego Oscara Wilde'a. Starą, zabytkową i pełną atrakcji część miasta można przejść na piechotę, obierając sobie za azymut rzekę Liffey.
Pierwsze kroki w nowym mieście zawsze kieruję do galerii i muzeów (rodzaj zboczenia zawodowego ;)) i z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim sztuko i muzeoholikom dublińskie Muzeum Archeologiczne, mieszczącą się w sąsiedztwie Galerię Narodową i przede wszystkim stałą wystawę prezentującą słynny celtycki manuskrypt - Księgę z Kells, ukrytą w nobliwych murach starej uczelni Trinity College.
W mieście takim jak Dublin nie można też przejść obojętnie obok pubów. Gdyby David Copperfield nagle "zniknął" wszystkie dublińskie puby, jestem pewna, że miasto zmieniłoby się jakiś opustoszały twór, rodem z horroru. Puby są wszędzie (często po kilka w bezpośrednim sąsiedztwie), puby tętnią życiem od rana do wieczora i warto zajrzeć do większości z nich (zajrzenie do wszystkich jest fizycznie niemożliwe!) chociaż na chwilę, aby obejrzeć ich charakterystyczne, pełne indywidualnego uroku wnętrza i nasiąknąć tamtejszą kulturą pubową (w Irlandii również obowiązuje już zakaz palenia w miejscach publicznych, więc w końcu z dziką radością oddawałam się nasiąkaniu tylko i wyłącznie kulturą ;P) Wysączenie pintowej szklanki Guinnessa lub pysznego, zimnego cydru również jest kwestią honoru. W tym celu najlepiej wybrać się do malowniczej i rozrywkowej dzielnicy Temple Bar. Dla wielbicieli ciemnego trunku z pianką Dublin musi wydawać się rajem, ponieważ mogą na własne oczy zobaczyć i poznać tajemnice jego warzenia, zwiedzając ogromny browar słynnego Guinnessa, a przy okazji napawać się rozchodzącym się na pół miasta zapachem chmielu.
Kulinarnie Irlandia nie poraża może wyrafinowanym smakiem i wykwintnością, ale proste dania, przygotowane ze świeżych składników smakują dobrze zawsze i wszędzie. Bardzo dużo podobnych dań i smaków, znałam z sąsiedniej wyspy - scones z południową kawą lub herbatą są tak samo smaczne, jak te w Londynie (chociaż w Dublinie częściej podawane w okrojonej wersji - z samym masłem, bez dżemu i śmietanki), a irlandzki cydr mogłabym sączyć bez końca, podobnie jak ten brytyjski ;) Na zielonej wyspie też można nasycić się na cały dzień dzielnie stawiając czoła full Irish breakfast z tostami, jajkami na bekonie, wieprzowymi kiełbaskami, podsmażonymi pieczarkami i pomidorami i słodką, pomidorową fasolką z puszki.
Tradycyjne irlandzkie potrawy opierają się przede wszystkim na baraninie (Irish stew), wołowinie i owocach morza, których pod dostatkiem dostarczają okalające wyspę morza. A na morską ucztę najlepiej wybrać się na Półwysep Howth, gdzie owoce morza, prosto z rybackich kutrów trafiają do portowych sklepów, często połączonych z małymi restauracjami, przyrządzającymi na miejscu, wedle życzenia klientów zakupione tam ryby i skorupiaki.
Wędrując po Dublinie i okolicach natknęłam się na wiele małych targów farmerskich, gdzie u lokalnych rolników można zaopatrzyć się w świeże, organiczne warzywa, przetwory (fantastyczny Country Relish!) i domowe wypieki. Bo Irlandia chlebem na sodzie stoi (soda bread), ale można też tam zjeść i smaczną drożdżówkę z bakaliami (barm brack), keks na ciemnym piwie (porter cake) lub whiskey (Irish whiskey cake), szeroki wybór scones o różnych smakach i z różnymi dodatkami (co dało mi do myślenia, czy scones przypadkiem nie są bardziej irlandzkie niż brytyjskie ;)) i Chester cake, które na pewno spróbuję odtworzyć w domu, bo bardzo mi smakowało. Nie można nie wspomnień o najróżniejszych rodzajach fudge - ręcznie robionej krówki, sprzedawanej na wagę i wyśmienitej marmoladzie pomarańczowej z dodatkiem whiskey. Kiedy popije się to wszystko irlandzką kawą, nawet padający średnio co piętnaście minut deszcz wydaje się mniej irytujący ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super zdjęcia:) Aż bym się chciała przenieść choć na chwilę w te klimaty:) Współczuję utraty bliskiego przyjaciela - trzymaj się dzielnie i główka do góry!Choć wiem, że żadne słowa w takiej sytuacji nie pomogą...
OdpowiedzUsuńKomarko, jak u Ciebie nowo, świeżo i... śliwkowo:)- pięknie:) Z
OdpowiedzUsuńprzyjemnością spacerowałam z Tobą po tych wszystkich uliczkach, na których zatrzymałaś swój wzrok..:)
P.S.Kociej Przyjaciółki żal...
zdjecia pokazują piękno Irlandii,a ten połamany piernikowy ludzik normalnie mnie wzrusza :)
OdpowiedzUsuńp.s Komarko , tak mi przykro odnośnie kociczki :(, wiem jak to jest ciężko , kilka lat temu odeszła moja kochana , cudna Mikusia , a rak później przygarnięty ślepy kotek, który był u mnie tylko 2 tygodnie ,a mi się wydawało ,że go mam od zawsze:(
bardzo ciekawa fotorelacja, zdjęcia piękne
OdpowiedzUsuńKomarko,jak u Ciebie pięknie z tymi śliweczkami, bardzo mi się podoba!:)
OdpowiedzUsuńA Irlandia, widzę piękna. Wspaniałe zdjęcia, cudowne kolory, ta zieleń , te smakołyki, widoki. Wszystko piękne.
Przykro mi z powodu kotki.:(
He he, ten 'full Irish breakfast' okazuje się być również 'full English breakfast' i 'full Scottish breakfast' :)
OdpowiedzUsuńWszędzie serwują to samo ale każdy broni, że to jego jest jedyne i właściwe:)
Komarko, a wiesz że my nie dotarliśmy do Irlandii przed wyjazdem z UK? Bardzo żałuję :(
OdpowiedzUsuńNa Twoich zdjęciach Irlandia jest piękna!!! Chciałabym tę soczystość zieleni zobaczyć na własne oczy :)
Przykro mi z powodu Twojej straty :(
Swietna relacja :) Zaluje ze nie mialam szansy zabrac Cie gdzies na kawe, ale moze nastepnym razem sie uda :)
OdpowiedzUsuńWidze ze odwiedzilas Cafe Sol i probowalas ich scones - pracowalam tam 1,5 roku (w administracji) i sconesy od nich uwielbiam :)
Wspolczuje utraty kociszcza.
"Twój Dublin" jest zupełnie inny niż "mój Dublin". Do Twojego chętnie bym się wybrała, z mojego uciekałam za miasto jak tylko się dało :)
OdpowiedzUsuńMoże uspokoił się nieco na skutek kryzysu, bo moje skojarzenia sprzed kilku lat to: hałas, tłok i pośpiech.
Komarko, primo: :-(( sciskam mocno
OdpowiedzUsuńsecundo, tak pieknie opisalas to do czego juz zdazylam sie przyzwyczaic, ze usmiecham sie teraz do siebie! i cudne foty i nastepnym razem licze na spotkanie!
Przykro mi Komarko z powodu straty Przyjaciolki :( tez niedawno stracilam..... :(
OdpowiedzUsuńCudnie opisalas Irlandie i przepieknie ubralas ja w zdjecia :) moglabym jeszcze z godzinke czytac i ogladac....
Pozdrawiam :)
zachwyty... :-)
OdpowiedzUsuńRozpoznaje większość Twoich widoków, pewnie nawet przechodziłaś koło mojego mieszkania :) Ale muszę przyznać, że wygląda na to, że mam spore zaległości w jedzeniu, nie próbowałam Chester cake, muszę się poprawić.
OdpowiedzUsuńI mam podejrzenia, że Twoje śniadanie było oszukane! Bo owszem mimo, że nigdy nie dostałam fasolki do niego, to wiem, że się zdarza, tak na Twoim talerzu brakuje black pudding i white pudding, czyli takiej wariacji naszej kaszanki. Niezależnie od wszystkiego na pewno było ciężkostrawne :) Cieszę się, że wyprawa Ci się podobała.
no tak klimat wysiarski sprzyja wszelkiej zieloności
OdpowiedzUsuńwspółczuję straty kociej towarzyszki
Piękne miejsce. ; )
OdpowiedzUsuńAle współczuję starty towarzyszki.
Komarko, przepiękne zdjęcia, jak zwykle z resztą :)
OdpowiedzUsuńa straty kociej towarzyszki bardzo współczuję :(
Pozdrawiam ciepło!
Jakie Ty tam pyszne rzeczy jadłaś! Zazdroszczę tego wyjazdu i nowych smaków
OdpowiedzUsuńWiem też, że jak się straci kota, to jakby odszedł ktoś z rodziny i żadne słowa nie pomogą, ale mimo to, trzymaj się!
Do posta przyciągnął mnie... tytuł. Piosenka znana z wielu śpiewanych imprez z moimi kochanymi przyjaciółmi żeglarzami :-) O Irlandii marzę od dawna, ale do tej pory to marzenie czeka na realizację. A Twoja relacja zachęca jeszcze bardziej. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i piękne słowa :) Twoja Irlandia jest bardzo podobna do tej mojej - spokojna, wypełniona parkami, spacerami po farmerskich marketach. Jednak jeszcze piękniejsza jest ta Irlandia poza Dublinem. Urokliwe ruiny ukryte w romantycznych gąszczach zieleni, stare opuszczone opactwa, klify wpadające wprost w błękit oceanu, kolorowe owce ochoczo przebiegające wąską górską drogę. Mimo pogody, częstego braku słońca jest to kraj w którym zdecydowanie można się zakochać.
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia, w pewnym momencie poczułam się jakbym tam była ;)
OdpowiedzUsuńIrlandia to przepiękne miejsce i Twoje zdjęcia wspaniale to piękno oddają. Żal mi Twojej kociej Przyjaciółki. Nie mogę sobie wyobrazić straty swojego mruczącego futrzaka. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńNemi, dziękuję za słowa otuchy :)
OdpowiedzUsuńEwelajno, dziękuję :) Ja też nie pogardziłabym liczniejszym towarzystwem do zwiedzania :)
Margot kuzyneczko, fakt, lekko nie jest, a ten piernikowy ludzik może jakiś taki proroczy był :( W każdym razie całe stoisko z ludzikami było super - obok leżały czekoladowe ciastka wielkości średniego talerzyka deserowego... ;)
Duś, dziękuję :)
Majanko, początek jesieni to dla mnie zawsze kosze węgierek z ogrodowej śliwki ;)
Myszko, też to zauważyłam ;)) Obie sąsiadujące ze sobą wyspy uznają taki rodzaj śniadania za swoją tradycję (może stąd te odwieczne konflikty ;)) :)
Poleczko, a takie ładne promy kursowały codziennie do UK z dublińskiego portu ;) Nie ma co żałować - trzeba się wybrać z troszkę dalszego dystansu ;)
Agatku, teraz żałuję, że nie zdradziłam się wcześniej gdzie jadę - może udałoby się umówić, bo miałam sporo wolnego czasu :) Następnym razem na pewno dam znać! A scones z Cafe Sol rzeczywiście bardzo smaczne - próbowałam pomarańczowo-żurawinowego :)
OdpowiedzUsuńAnonimie, zdążyłam się już przekonać, że zupełnie inaczej odbiera się miejsca z perspektywy mieszkańca i turysty. Przy świeżych jeszcze wspomnieniach z Londynu, Dublin przy pierwszym spotkaniu wydał mi się malutkim i zacisznym miasteczkiem :) I wcale nie uważam tego za wadę, a wręcz przeciwnie :)
Wianuszku, w takim razie cieszę się, ze udało mi się dotknąć Irlandii przez chwilę i też bardzo liczę na spotkanie następnym razem! :)
Gosiu, dziękuję :) Postaram się opublikować jeszcze dodatkowy album fotek z Irlandii, które tutaj się nie zmieściły. Miałam to zrobić już wcześniej, ale jakoś nastroju brakowało :(
Asiejko, dziękuję :)
Wiosanno, to nauczka dla mnie, żeby wcześniej zdradzać mój cel podróży - tyle miłych spotkań mnie ominęło! Chester cake spróbuje koniecznie (sprzedawane w kawałkach jako Chester slice) - bardzo smaczne ciastko z nadzieniem z mielonych bakalii. A śniadanie ze zdjęcia wiem, że było trochę niepełne - z black czy white puddingu zawsze rezygnuję dobrowolnie ;D Może o innej porze dnia bym spróbowała, ale nie na śniadanie... ;D
Wiedźmo_Florentyno, niby to wszystko z tym klimatem oczywiste, ale i tak nie mogłam nadziwić się licznie występującym w Dublinie (żywym!) palmom... :)
Desperate, Kini, dziękuję Wam,
OdpowiedzUsuńRetrose, masz rację - kot to w końcu pełnoprawny członek rodziny :(
Jagoda, ja też uwielbiam "Irlandię" Kowalskiego :)) I życzę Ci, żeby i Twoje marzenie się szybko spełniło :) Pozdrawiam!
Od-Kuchni, ja też bardzo chciałabym zobaczyć jeszcze tę "prawdziwszą" część Irlandii, bo stolica a reszta kraju to zwykle dwie różne bajko :) Mam nadzieję, że następnym razem będę miała okazję zapuścić się wgłąb wyspy :)
Anonimie, dziękuję :) W takim razie cieszę się, że podobał Ci się ten mały foto-spacer :)
Fuchsia, dziękuję Ci i mam nadzieję, że jeszcze długo nie będziesz musiała przekonywać się, jak to jest :( Pozdrawiam!
prześliczne, przesmaczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, trafiłam tu przypadkiem a zostanę na dłużej i dodam do obserwowanych :)
pozdrawiam i życze miłego dnia!
Cudowne zdjęcia! Ależ tam pięknie. Aż chciało by sie tam pojechać już teraz zaraz:)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu kotki :(
Współczuję ....Też straciłam ostatnio rudego przyjaciela po 17 latach bycia razem i ciągle nie mogę się otrząsnąć..Ta pustka i cisza jest tak przejmująca,że odbiera mi chęć do cieszenia się z gotowania.
OdpowiedzUsuńFantastyczna relacja okraszona niezwykłymi zdjęciami :)
Na Twoich zdjeciach Irlandia wyglada rownie pieknie jak apetycznie . Cudna !
OdpowiedzUsuń