Wyobrażacie sobie wakacje bez książki? Bo ja absolutnie nie :) Książka jest takim samym niezbędnikiem wyposażenia wakacyjnego plecaka jak bilet, paszport i szczoteczka do zębów. Wcale nie musi być nowa i bardzo ambitna, bo pociągowy przedział, dworzec i plaża nieszczególnie sprzyjają dogłębnym analizom naukowym. Musi być lekko i przyjemnie, jak na letni wypoczynek przystało i pewnie dlatego pół świata przejechali ze mną beztroscy paisanos z Tortilla Flat Steibecka na zmianę z trzema panami w łódce (nie licząc psa ;)) Jerome'a :) Wstęp do mojego plecaka mają też dzienniki z podróży i opowieści umiejscowione w egzotycznych zakątkach świata. Tegoroczne wakacje na pewno zapadną mi w pamięć za sprawą Tygrysich Wzgórz.
Nigdy nie byłam w Indiach, chociaż ta orientalna perełka na mapie fascynuje mnie równie mocno, jak cała Azja. "Tygrysie Wzgórza" Sarity Mandanna to opowieść o mieszkańcach południowego regionu Indii - Kodagu, których losy przeplatają się ze sobą na przestrzeni dziejów rodziny pięknej dziewczyny o imieniu Dewi. Poznajemy ją w dniu jej narodzin, który zwiastują czaple - hinduski symbol przywiązania człowieka do ziemi. Życie bohaterki nie jest jednak usłane różami. Wielka, niespełniona miłość, zawiedziona przyjaźń i zmieniająca się rzeczywistość stawiają Dewi i osoby bliskie jej sercu przed trudnymi i często dramatycznymi wyborami. Cała opowieść skąpana jest w kolorach, smakach i aromatach Indii. Plantacje kawy i kardamonu, wonne goździkowe gaje i zniewalający zapach niezwykle rzadko kwitnącego kwiatu bambusa towarzyszą barwnym hinduskim zwyczajom i obrzędom religijnym. Książka zaskoczyła mnie nieoczekiwanymi zwrotami akcji i przyznaję - nawet wzruszyła parokrotnie, chociaż nie jestem z tych, co ronią łzy przy romantycznych opowieściach ;) A do tego, skłoniła do zajrzenia do kuchni hinduskiej :)
Pulpeciki bhuja z soczewicy:
2 szklanki zielonej soczewicy,
1 duża cebula,
1 duży ziemniak,
1 łyżeczka mielonego kuminu,
1 łyżeczka mielonej kolendry,
1 łyżeczka mielonej kurkumy,
90 g mąki,
2 ząbki czosnku,
1 łyżka utartego świeżego imbiru,
1 szklanka przecieru pomidorowego,
2 szklanki bulionu warzywnego,
1 szklanka śmietany,
ok. 200 g fasolki szparagowej,
2 marchewki,
olej do smażenia
Dzień wcześniej wieczorem zalać soczewicę zimną wodą i moczyć przez noc. Następnie dobrze osączyć.
Cebulę i ziemniaka zetrzeć na tarce i dobrze odcisnąć płyn. W misce wymieszać soczewicę, cebulę i ziemniaka, przyprawy (kumin, kolendrę, kurkumę) i mąkę. Formować kulki wielkości orzecha włoskiego* i układać na desce do krojenia lub blasze. Przykryć folią i chłodzić w lodówce 30 minut.
Na patelni dobrze rozgrzać olej (nalany na głębokość ok. 2 cm) i partiami smażyć soczewicowe pulpeciki, aż zarumienią się z każdej strony. Osączyć na papierowym ręczniku.
W płaskim garnku rozgrzać dwie łyżki oleju. Dodać posiekany czosnek i imbir i smażyć na małym ogniu mieszając około minutę. Dodać przecier pomidorowy, bulion i śmietanę. Zagotować, zmniejszyć ogień i gotować bez przykrycia 10 minut. Dodać obraną fasolkę szparagową i marchewkę pokrojoną w plasterki oraz pulpeciki z soczewicy. Przykryć i gotować na małym ogniu 35 minut, mieszając od czasu do czasu delikatnie, aby nie uszkodzić kulek.
Podawać z pieczywem hinduskim.
* Lepienie pulpecików na początku wydaje się misją niemożliwą, bo soczewicowe ziarenka nijak nie chcą się lepić do siebie, ale nie należy się zrażać :) W końcu nabiera się wprawy ;) Ważne, aby mieć suche ręce, lekko umączone i nie próbować kulgać pulpecików w dłoniach, ale formować je palcami na desce oprószonej mąką. Same pulpeciki można zrobić dzień wcześniej i przechować w zamkniętym pojemniku w lodówce. Wychodzi ich sporo. Na jednodniowy obiad można spokojnie zrobić z połowy porcji.
(...) Podawano kolejne potrawy z warzyw i mięs, a gdy nawet najpojemniejszy żołądek został napełniony, zaserwowano kadzie słodkiego mlecznego pajasamu z zakrzepłymi w środku rodzynkami, pomarańczowe dźangiry ociekające syropem i kokosowe barfi, sprowadzone z Majsuru specjalnie na tę okazję, zabarwione rumianym różem i powleczone tłuczonym srebrem. Poczęstowano liśćmi betelu i orzechami arekowymi, a na koniec parującą kawą.
Kokosowe barfi:
400 ml (1 puszka) mleka skondensowanego słodzonego,
2 szklanki startego świeżego kokosa lub wiórków kokosowych,
1/4 szklanki cukru,
1 łyżeczka mielonego kardamonu,
3 łyżki masła klarowanego (najlepiej ghee jeżeli macie pod ręką),
1/2 szklanki płatków migdałowych (opcjonalnie)
Mleko skondensowane, cukier i kokos wymieszać w rondlu o grubym dnie i podgrzewać. Gotować na małym ogniu mieszając, aż masa zgęstnieje i zacznie robić się jednolita. Dodać masło, wymieszać i jeszcze raz zagotować. Na końcu wymieszać całość z kardamonem. Gęstą masę rozsmarować na płaskim talerzu lub w foremce, lekko wysmarowanej masłem i wysypanej płatkami migdałowymi. Pozostałymi migdałami posypać wierzch i zostawić do stężenia.
Gotowe barfi pokroić w romby lub kwadraty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetne dania. To z soczewicą wypróbuję na pewno bo bardzo moje smaki.
OdpowiedzUsuńA książki to podstawa wyposażenia i nie tylko w wakacje:) Jak tutaj przyleciałam to jedna walizka była prawie tylko z książkami:)
Cudownie to wszystko wygląda.Ciekawa jestem smaku zarówno pulpecików, jak i kuszącego kokosowego barfi. :)
OdpowiedzUsuńJa też książki czytam latem, ale na urlopie, jak wyjeżdżam to raczej nie biorę, chyba,ze jakąś jedną małą.
Aktualnie jeszcze przed urlopem zaczytuję się w Harrym Potterze:)
Pozdrowienia Komarko:)
Nie wyobrażam sobie życia bez książek:)
OdpowiedzUsuńŚwietna mieszanka hinduskich smaków. Bardzo dziękuję, za polecenie książki. Książki zawsze mi towarzyszą. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo apetyczne pulpeciki, chętnie bym takich spróbowała
OdpowiedzUsuńPulpeciki rewelacyjne, a do tego się pięknie prezentują! Ale bardziej mnie zachwyciło kokosowe barfi - uwielbiam desery na bazie mleka skondensowanego i do tego bez pieczenia :)
OdpowiedzUsuńPięknie to wygląda.
OdpowiedzUsuńWszystko takie estetyczne.
Książka po twojej recenzji bardzo mi się podoba.
Na tych wakacjach przeczytałam Dom Sióstr. Również polecam.
Pulpeciki wyglądają niesamowicie. Barfi też kiedyś próbowałam, pychota :).
OdpowiedzUsuńŻycie bez książek jest niemożliwe, zwłaszcza przy takiej deszczowej pogodzie.
kiedyś wybiorę się do Indii
OdpowiedzUsuńobiecuję to sobie już od dwóch lat
ale kiedyś to zrobię
a książki są obowiązkowe
nie tylko na wakacjach
Barfi kiedyś namiętnie jadłam w w-wskiej Wedze :) Sama nigdy nie robiłam, bo myślałam, że strasznie długo trzeba mieszać...
OdpowiedzUsuńA Kodagu aż sprawdziłam, gdzie jest na mapie :) Eeee, nie takie całkiem południe - na północ od Kerali, na zachód od Mysore (a fu) ;) Właśnie rozmawiałam parę dni temu z M i Madzią na temat tego, że pojechalibyśmy wszyscy znowu do Indii...
ja też nie byłam w Indiach ,ale ten kraj mnie fascynuje od zawsze , chyba od czasów Zaczarowanego Ogrodu , niby tam jest tylko epizod z tymi Indiami ,ale ja załapałam się i na Indie i an Anglię ;D
OdpowiedzUsuńChoć kuchnia indyjska mnie bardzie fascynuje niż angielska(ale tez ma kilak perełek), min bo jest bardzie wegetariańska i mocno pachnąca a ja lubię takie smaki ,a u Ciebie Komarecko to raj , nie obiad był
a wszystko takie estetyczne ,ach
co prawda w Indiach nigdy nie byłam, ale marzę o takiej podróży ;)
OdpowiedzUsuńTwoje dania wyglądają cudownie...
Bardzo podobają mi się pulpeciki.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, a ja zwykle wracam też z wakacji z plecakiem przynajmniej do połowy wypełnionym nowymi książkami i przez to zawsze drżę o nadbagaż :D
OdpowiedzUsuńMajanko, Harry Potter to super lektura na wakacje! :)
Wiosenko, podpisuję się obiema rękami :))
Kamilo, bardzo polecam Tygrysie Wzgórza - bardzo wciągająca i przyjemna lektura :)
Kikimoro, dziękuję :)
Burczymiwbrzuchu, w takim razie barfi na pewno Ci posmakuje. Co prawda zamiast pieczenia trzeba trochę nastać się nad garnkiem, ale warte zachodu :)
Desperate, dzięki - od razu zapisuję na listę lektur :)
Evitoo, masz całkowitą rację! A że w naszym kraju-raju pada częściej niż rzadziej, życie bez książek jest niemożliwe podwójnie ;D
Wiedźmo_Florentyno, ja też mam to w planach, chociaż niesprecyzowanych jeszcze, ale kiedyś na pewno :)
Ptasiu, no trochę zajmuje to mieszanie ;) To co - organizujemy wyprawę do Indii? Bardzo chętnie dołączę :D
Margot, ja uwielbiam Indie za tą zniewalająco pachnącą kuchnię właśnie. Pulpeciki też wypełniają kuchnię kuminowo-imbirowym aromatem na kilka dni przynajmniej ;)
Łyżko, przyłączam się do tych marzeń również :)
Haniu-Kasiu, dziękuję :)
Twój wspaniały blog został przez nas wyróżniony w One Lovely Blog Award. Pozdrawiamy i mamy nadzieję, że dalej będziesz się dzielić z nami takimi pysznościami! :)
OdpowiedzUsuńKomarko milo mi wyroznic Twoj blog w zabawie blogowej, zapraszam do mnie po szczegoly http://przysmakikarolki.blogspot.com/2011/07/wyroznienie.html
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
od kiedy tylko dowiedziałam się o istnieniu takiego kraju jak Indie i zobaczyłam o nich program w telewizji (miałam jakieś 5 lat), zakochałam się w nich i wciąż poszukuję tam inspiracji. jak widać nie tylko ja :) pysznie wyglądają te pulpeciki!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Indie:) Wyróżnienie ode mnie, szczegóły na moim blogu. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAle pyszne zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńhttp://ahhmniam.blogspot.com/
takie jedzonko uwielbiam,przyznam że dawno nie widziałam czegoś tak apetycznego! wspaniałe przepisy, z pewnością będą powielone w mojej kuchni:)
OdpowiedzUsuńwygląda to wszystko przepysznie:)
OdpowiedzUsuńSuper te pulpety! mimo, że nie cierpię smażenia i jestem w tym noga zupełna to chętnie je zrobię bo ile można jeść falafle? :)
OdpowiedzUsuń