Sticky toffie pudding, to jeden z ulubionych deserów Brytyjczyków. Poznałam go właśnie na wyspach i od razu dołączyłam do wielbicieli daktylowego deseru :)
Kilka lat temu, na fali wielkiej emigracji, tuż po studiach (choć raczej z ciekawości niż z chęci osiedlenia się na stałe) wylądowałam w środkowej Anglii, dokładnie w Kumbrii, a jeszcze dokładniej w niewielkim pubie, połączonym z hotelikiem (wyglądającym jak wypisz wymaluj Fawlty Towers ;)), położonym w środku gór malowniczego Lake District. Miejsce zimą zapomniane przez Boga i ludzi, a latem odwiedzane przez amatorów górskiej przyrody, zapierających dech w piersiach widoków i długich pieszych wędrówek, gdyż dostać się tam można jedynie małą, wąskotorową kolejką lub pokonując kilka górskich masywów.
Poza wszystkimi okolicznymi atrakcjami, najbardziej interesowała mnie oczywiście praca w kuchni. Trafiłam nie najgorzej, bo do szefa, który nie był co prawda profesjonalistą, ale za to pasjonatem, z ambicjami stworzenia kuchni, opartej na produktach dostępnych w okolicy, a przede wszystkim na wyrobach własnych. Dzięki temu mieliśmy w ofercie przepyszne śniadaniowe kiełbaski i słynną cumberland sausage, wyrabiane przez lokalnego, zaprzyjaźnionego masarza, domową konfiturę pomarańczową, swojskie pieczywo. Sami robiliśmy pastę do zielonego curry i kormy, warzywny i mięsny bulion, a jeżyny, od których uginały się pobliskie krzaki, przerabialiśmy na fantastyczne, domowe lody. Wszystkie inne desery również były robione na miejscu i nawet miałam w to swój wkład :) Kiedy przeszłam już okres próbny od zmywacza, obserwatora, podawacza łyżek i kuchennych sprzętów, kelnerki, do osoby od garnirowania potraw i przygotowywania półproduktów, dostąpiłam też zaszczytu pieczenia i gotowania :) Tam po raz pierwszy upiekłam sticky toffie pudding, a kiedy okazało się, że wyszedł wyższy i bardziej puszysty od wszystkich pieczonych wcześniej, stałam się oficjalną dyżurną od deserów :) Zaraz potem trafiły do lunchowego menu podwójnie czekoladowe i białe - waniliowe mufiny oraz mój autorski deser czekoladowy, ochrzczony mianem "chocolate cup", o który opowiem Wam na pewno przy innej okazji :) Wspominam ten czas z nostalgią i rozrzewnieniem, a kiedy dopadnie mnie taka tęsknota, piekę na przykład sticky toffie pudding :)
Niech Was nie zwiedzie nazwa, bo deser nie ma nic wspólnego z budyniowatą konsystencją. Jest to rodzaj puszystego, wilgotnego ciasta, chociaż faktem jest, że smakuje najlepiej na ciepło. Nie ma też w nim ani grama kakao i czekolady, chociaż wygląda jak ciemny piernik lub murzynek. Taki kolor nadają mu daktyle, w połączeniu z sodą. Zwykle piecze się go w tortownicy lub prostokątnej blaszce (na standardową, dużą prostokątną foremkę trzeba koniecznie podwoić ilość składników) i kroi na kwadraty. U mnie dziś wyjątkowo w foremce serduszkowej. Bo słodkiej jak daktylowy pudding i gorącej jak sos toffie miłości Wam życzę :)
Pudding daktylowy z sosem toffie:
200 g daktyli bez pestek,
100 g miękkiego masła,
1/2 szkl. cukru,
1 szklanka wody,
2 jajka o temperaturze pokojowej,
1,5 szkl. mąki,
1 łyżeczka sody oczyszczonej,
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
szczypta soli
sos toffie -
1 szkl. cukru trzcinowego,
100 g masła,
1/2 szkl. śmietanki kremowej
Daktyle przełożyć do miski, dodać sodę i zalać wszystko wrzącą wodą (1 szklanką). Przykryć i pozostawić na około 5-10 minut. Zaparzone daktyle (wraz z wodą) posiekać blenderem na mus. Ostudzić do temperatury pokojowej.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę. Ciągle ucierając dodawać po jednym jajku (po dodaniu każdego jajka ucierać przynajmniej minutę na najwyższych obrotach miksera).
Mąkę przesiać i wymieszać z proszkiem do pieczenia. Ostudzone daktyle i mąkę dodać do masy maślanej i wszystko wymieszać szybko metalową łyżką. Ciasto przełożyć do kwadratowej formy lub tortownicy o średnicy 20 cm (lub pojedynczych foremek muffinkowych), wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej masłem.
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Piec pudding około 40 minut, do suchego patyczka. Po wyjęciu z pieca, zostawić w formie na przynajmniej 10 minut.
Składniki na sos - śmietankę, cukier i masło przełożyć do małego garnka. Podgrzewać mieszając, aż cukier całkowicie się rozpuści, a całość zagotuje. Zmniejszyć ogień i gotować jeszcze 2 minuty.
Pudding najlepiej smakuje na ciepło, polany gorącym sosem toffie. W wersji rozpasanej całość można okrasić bitą śmietaną i świeżymi owocami ;)
Komarko,
OdpowiedzUsuńJakieś 2tyg temu robiłam to ciasto, bardzo mi smakowało, Twoje wygląda niezwykle kusząco:-)
Wygląda bardzo smakowicie. Wczoraj piekłam czekoladowe ciasto z daktylami. Mam jeszcze daktyle i chyba już wiem do czego je wykorzystam niebawem :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńgdybym nie to, że nie przepadam za suszonymi daktylami, zrobiłabym wkrótce jak nic
OdpowiedzUsuńbyłam przekonana że pudding robi się z chleba ... ?
OdpowiedzUsuńKusząco-zniewalające:) I te daktyle...:)
OdpowiedzUsuńJaka śliczna sesja,
OdpowiedzUsuńdaktyle niestety nie bardzo w moim stylu, ale myślę, że gdybym Mamie przyrządziła takie serero-ciasto na pewno byłaby zachwycona.
Buziaki
Komarko,
OdpowiedzUsuńTej zimy Lake District wygladal absolutnie uroczo - odwiedzilismy!!! A Twoj post pobudzil wspomnienia... Ach.... A pudding wyglada oszalamiajaco - tylko ja nie lubie toffi...:(
Komarko, ten puding robię od dawna, bo jest wspaniale wilgotny (przyznaję zamiast siekać daktyle wrzucam je do robotu)i u mnie to od razu 2 porcje.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa propozycja deseru :-)a jak z daktylami to dopiero rozpusta :-). Ja tak samo jak wieźma florentyna byłam przekonana że puddingi to tylko z chleba się robi. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJaki piękny Komarko! :)
OdpowiedzUsuńNo i to serduszko śliczne:)
Pozdrawiam ciepło:)
Wygląda pysznie! Jednak nie przepadam za daktylami...
OdpowiedzUsuńzielona-kuchnia.blogspot.com
Bardzo, bardzo lubie sticky toffee pudding - znalazlam na BBC Good Food przepis na wersje "guilt-free" i czesto do niej wracam.
OdpowiedzUsuńA w Lake District jeszcze nie bylam. Ale kiedys na pewno pojade.
Piekne wspomnienie, to o to wlasnie chodzi zeby pracowac z pasja i pasjonatami! Wyrobink w kuchni, ktory jest tam z braku innych opcji to tragedia antyczna! Gratuluje przejscia do historii kulinarnej okolicy. Pewnie do dzis wielu mowi: a pamietasz....? :) A pudding jak mozna bylo sie spodziewac pierwsza liga!
OdpowiedzUsuńŚwietna i smaczna propozycja!!Właśnie zjadłam obiad,więc teraz chętnie zjadłabym jedno serduszko!!:)
OdpowiedzUsuńBajecznie się czytało o tych Twoich praktykach kuchenno-pubowych na wyspach. Fajna sprawa. Szczególnie w tak malowniczej okolicy...
OdpowiedzUsuńA w puddingu jestem zakochana. Daktyle uwielbiam. "Sticky" konsystencję też. Ach! Rozkosz, rozkosz...
Pozdrawiam!
"dyżurną od deserów" wow Komarko, gratulacje i widze ze Ci to zostalo :) :)
OdpowiedzUsuńJak piszesz ze ten dakylowy puddnig wart zachodu, to moze kiedys sprubuje?
Ale masz sliczna forme, serdusna :D
Usciski!
Witaj:-)
OdpowiedzUsuńDziś trafiłam na Twojego bloga i jestem zachwycona!
A ciasto wygląda naprawdę smakowicie i przepięknie zarazem, a te żółte różyczki są niczym nadzieja na to, że już wkrótce przyjdzie wiosna.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
przeslicznie wygladaja! maja taki wyrany ksztalt serca
OdpowiedzUsuńten sosik mnie najbardziej kusi ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubie sticky toffee pudding i mam podobne wspomnienia do Twoich. Jako swiezo upieczona emigrantka tez pomagalam w kuchni i tez z czasem stalam sie ta od deserow (i starterow). :) To byl maly pub w wiosce, z sala restauracyjna na 6 stolikow, prowadzony przez pasjonatke, a nie profesjonalnego szefa kuchni. Wiele sie tam nauczylam...
OdpowiedzUsuńCumbria graniczy z "moim" Richmondshire, mamy do niej blisko, a Lake District to czysta poezja. Waskotorowka oczywiscie jechalam, zwiazalam sie z wielbicielem kolei - wiedzial w jakim kraju osiasc. ;)
A cumberlandy - mmmmmm! Najlepsze jadlam w Ambleside w bardzo przytulnym B&B.
Ach, te wspomnienia! Dziekuje, ze mi je odswiezylas! :)
Pozdrawiam!
Komarko, dziękuję za wspólne gotowanie. Dobrze było Cię poznać
OdpowiedzUsuńAleż to jest kuszące :)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie wypróbuję
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam u Nigella Slatera o daktylach i tak sobie pomyślałam, dlaczego nie? Raz w życiu jadłam w kawiarni ciastko daktylowe, ale było bardzo suche i wcale mi nie smakowało..
OdpowiedzUsuńPudding wygląda uroczo,wilgotnie, taki, podnieść do ust i zjeść...!
Wyczuwam boskość :)) fajne te daktylowe serduszka, no i jeszcze sooooos...
OdpowiedzUsuńTen pudding to to, co mi się ostatnio marzy. Marzy mi się taki pudding. Z daktylami.
OdpowiedzUsuńWłaśnie taki, jak na zdjęciu. Genialny.
Fotki rewelacyjne. Rispekt!
OdpowiedzUsuńNigdy nie robiłam, choć w sumie babeczki daktylowe od Jamiego to coś podobnego. Chyba :) Wygląda kusząco, Komarko!
OdpowiedzUsuńPatrycjo, też uważam, że ono same w sobie jest bardzo smaczne - nawet bez sosu :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, mnie też jeszcze zostało trochę daktyli i z kolei Twoje czekoladowe ciasto mnie bardzo zachęciło :)
Ninko, spróbuj - w cieście daktyle sprawdzają się świetnie. I dzięki ich naturalnej słodyczy, można znacznie ograniczyć dodatek białego cukru.
Wiedźmo_Florentyno, pewnie masz na myśli "bread&butter pudding" :) W Anglii mianem puddingu określają po prostu poobiedni deser i może to być naprawdę bardzo różny rodzaj deseru :)
Aniu, polecam, bo warto :)
Olcik, ale te daktyle wcale nie smakują bardzo "daktylowo" w cieście. Powiedziałabym, że raczej bardziej "korzennie". Założę się, że smakowałoby Ci :)
Dario&Jarku, ale Wam zazdroszczę tego Lake District zimą! Już sobie wyobrażam te bajkowe, górskie pejzaże :)
Aniu, ja też zwykle zaparzam całe daktyle. Tylko ostatnio trafiły mi się z pestkami i chcąc nie chcąc musiałam je trochę posiekać ;)
Mihrunniso, puddingi na bazie suszonych owoców (Christmas pudding :)) są tam tak samo popularne jak bread&butter pudding :)
Majanko, dziękuję :) A serduszko lidlowo-walentynkowe ;)
OdpowiedzUsuńNatalio, i tak polecam bardzo, bo smak daktylowy w cieście wyczuwalny jest zupełnie inaczej niż "na surowo".
Maggie, to Lake District polecam gorąco wszystkim, więc jak tylko będziesz miała okazję, to odwiedź koniecznie, bo jest bajkowe :)
Arku, jako że klientami byli głównie turyści z różnych części wyspy i nie tylko (pamiętam inwazję Irlandczyków z okazji lokalnego festiwalu piwa :D), mam tylko nadzieję, że wspominają pub w górach z dobrą kuchnią i super deserami ;D
Słodziutkie_Okazje, po obiedzie taki pudding obowiązkowo :)
Zaytoon, ja też bardzo często wspominam tamte czasy i strasznie tęsknię za okolicą. Chciałabym jeszcze kiedyś tam wrócić :)
Basiu, dziękuję :D A pudding spróbuj koniecznie, bo nie pożałujesz :)
Filoarte, witam Cię serdecznie i dziękuję za mnóstwo miłych słów :) A wiosnę nie mogę się już doczekać - chętnie zaaplikowałabym sobie jakieś kwiatki na talerzu :) Pozdrawiam!
Szana, dzięki :)
Aga-aa, sosik jest grzechu warty! :D I można wykorzystać go do innych deserów (z lodami - niebo w gębie ;)).
Karolino, rzeczywiście mamy podobne doświadczenia i wspomnienia :) A Ambleside to moje ukochane miasteczko w Lake District! Jeździłam tam (na stopa przez góry oczywiście :D) bardzo często, zwykle na całe dwa wolne dni. Urocze miejsce :) Pozdrawiam i pozdrów ode mnie okolice proszę :)
OdpowiedzUsuńNinko, ja też bardzo dziękuję i do zobaczenia następnym razem! :)
Wykrywaczu_smaku, OSa, polecam do wypróbowania :)
Atria C. te jest bardzo wilgotne i na pewno by Ci smakowało. Szczególnie z tym sosem :)
Evitaa, to dobre określenie, bo boski on jest naprawdę :)
Usagi, zimą smakuje jeszcze lepiej - słodki i ciepły... :)
Bartku, dziękuję :)
Aniu, to ja muszę sobie obejrzeć te babeczki Jamiego w takim razie. Może to też pudding w wersji indywidualnej :)
Czy można zastąpić czymś mąkę? Szukam wersji dla osób, które nie jedzą zbóż :)
OdpowiedzUsuń