Marzyliście kiedyś, żeby ze swoich domowych kuchni, chociaż na chwilkę, chociaż przez dziurkę od klucza zajrzeć do kuchni jednej z najlepszych restauracji na świecie i poznać jej tajemnice? Ja marzyłam, a mimo to nawet nie śniło mi się, że marzenie to może kiedyś się spełnić. A jednak! :) Dziełem paru zbiegów okoliczności i przypadków, a przede wszystkim, jak to się zwykle zdarza, z dużą pomocą starych, niezawodnych przyjaciół (Justyna – wielkie dzięki i dozgonne wyrazy wdzięczności! :)) znalazłam się w brytyjskim Cheltenham, gdzie spędziłam parę niezapomnianych, inspirujących chwil w dwugwiazdkowej restauracji Le Champignon Sauvage.
Zanim niemożliwe okazało się możliwe i przekroczyłam drzwi restauracji, dostałam dwie autorskie książki szefa Le Champignon Sauvage Davida Everitt-Matthiasa - pierwsza, debiutancka „Essence”, z przepisami dań serwowanych w restauracji, od starterów, przez dania główne po desery i druga, poświęcona tylko i wyłącznie deserom. Od pierwszej chwili zafascynowała mnie nie tylko wyrafinowana fantazja Davida w komponowaniu smaków i oryginalnych połączeń składników, która wyróżnia większość gwiazdkowych szefów kuchni, ale przede wszystkim ogrom i różnorodność używanych przez niego dzikich ziół, owoców, korzeni i kwiatów. W książkach przewijały się kremy z rukwi wodnej, sałatki z szczawiku zajęczego, podagrycznika, krwawnika, liści lubczyku, fiołkowe lody, głogowa panna cotta, krem nagietkowy (wcale nie do smarowania twarzy na noc ;)), kasztanowy sorbet i wiele innych zaskakujących dań, dodatków i deserów, które można wyczarować ze składników dostępnych w lesie i najbliższej łące. Wtedy pomyślałam, że oto znalazłam swojego kuchennego guru :)
David Everitt-Matthias wraz z żoną Helen otworzył swoją restaurację w spokojnym, malowniczym Cheltenham w 1987 roku, kiedy po latach nauki i terminowania u najlepszych szefów kuchni w Londynie, postanowił pójść swoją drogą. Zdobyta wcześniej wiedza i nieustanne eksperymentowanie ze składnikami i smakami, pozwoliły mu na wypracowanie własnego stylu, który był na tyle dobry i oryginalny, że przyniósł mu najbardziej zaszczytne i prestiżowe nagrody w świecie szefów i restauratorów. Obok wspomnianych już dwóch gwiazdek w przewodniku Michelin, Le Champignon Sauvage może pochwalić się dwiema gwiazdkami w przewodniku Hardena, czterema rozetkami AA, a sam David – tytułem najlepszego szefa Wielkiej Brytanii 2007 roku i najlepszego cukiernika roku w rankingu Egona Ronaya. Do tego David od lat przyjaźni się z Gordonem Ramsayem, który jest również autorem słowa wstępnego do jego pierwszej książki, a sam Heston Blumenthal, zaszczycił swoim wstępem jego „Desery”.
Mając na uwadze to wszystko, możecie sobie wyobrazić, jaka onieśmielona byłam jadąc tam jako skromny, niewykwalifikowany, kucharzący amatorsko bloger :) Na szczęście okazało się, że zupełnie niepotrzebnie :) Już od progu przywitał mnie szeroki uśmiech Davida (który jak wnioskuję z reszty mojego pobytu, chyba ogólnie bardzo rzadko znika z jego twarzy ;)), który zaprosił mnie prosto do swojego królestwa, czyli kuchni, gdzie trwała już poranna sesja przygotowań do popołudniowego serwisu. Kiedy do tego otrzymałam biały kitel, sygnowanych wyszytym na piersi imieniem i nazwiskiem szefa kuchni do przebrania, cały stres zniknął, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki (fajnie poczuć się jak prawdziwy szef! ;)) i po chwili czułam się już jak jeden z członków kuchennego zespołu :) Wszystkie patetyczne wizje, związane z wyglądem i atmosferą „gwiazdkowych” restauracji, które wcześniej przewijały mi się w głowie, zweryfikowałam równie szybko. Bo kuchnia w La Champignon Sauvage jest mała i przytulna, a zespół młodych kucharzy roześmiany, jak ich szef, żartujący i bawiący się swoją pracą z nieukrywaną przyjemnością i radością. Jedyną rzeczą, która może budzić respekt, to piękny, srebrny piec francuskiej marki Molteni, nazywany Rolls Roycem profesjonalnych kuchni.
Sala restauracyjna także w niczym nie przypomina sterylnego, sztywnego i zimnego miejsca, którego większość ludzi omijałaby z daleka. Są za to ciepłe kolory, na ścianach spokojne obrazy malarstwa sztuki nowoczesnej z prywatnej kolekcji gospodarzy i coś co całkowicie podbiło moje serce – nakrycia stołów , których głównym akcentem są piękne talerze, ręcznie malowane... przez samego Davida! :)
Zostałam również oprowadzona po małym przydomowym ogródku na zapleczu restauracji, gdzie w skrzynkach i na rabatkach rosną zioła i rośliny, które prosto stamtąd trafiają do kuchni. Poza tym szef, często wraz z całym swoim zespołem, osobiście organizuje wyprawy do pobliskich lasów po grzyby, jagody, borówki, dziką różę, głóg, jarzębinę i rośliny z długiej listy jadalnych, o której w przynajmniej połowie nie miałam pojęcia (okazuję się, że jakieś 95% trawnika jest jadalna... ;))
Nie byłam tylko biernym obserwatorem. Miałam niesamowitą frajdę uczestniczenia w przygotowywaniu potraw, a najwięcej czasu spędziłam na moim wciąż najbardziej ulubionym stanowisku cukierniczo-deserowym :) Robiłam między innymi czekoladowy sorbet, bergamotkową galaretkę, ciasto migdałowo-malinowe, karmelizowane płatki gruszki, panna cottę z tonką, lukrecjowy creme brulee. Podglądałam jak przygotowuje się mięsne terriny i wywary, pieczenie, sosy i warzywne dodatki, a na końcu garniruje dania. Zostałam też poproszona o przygotowanie jakiegoś tradycyjnego polskiego dania z kaszą jaglaną. Padło na staropolskie pierogi z kaszą jaglaną i twarogiem (twaróg kupiłam bez problemu na miejscu w polskim sklepie :)), które udały się na medal (uff! ;)) i smakowały bardzo całemu zespołowi. A David skrupulatnie zanotował przepis :)
Całe menu La Champignon Sauvage inspirowane jest przede wszystkim kuchnią francuską. Jednak przemycane do dań najróżniejsze, dzikie rośliny i owoce nadają mu bardzo indywidualnego stylu. Zaopatrzona w przepisy z książek, postaram się odtworzyć kilka potraw w mojej kuchni i podzielić się nimi tutaj na blogu.
Tymczasem jeszcze długo wspominać będę tę niesamowitą przygodę, a David Everitt-Matthias, jego prawdziwa pasja, kunszt kucharski, a przede wszystkim godna podziwu skromność, pozostanie moim wielkim autorytetem. I pamiętajcie – marzenia się spełniają :)
THANK YOU David and all Le Champignon Sauvage team!
LE CHAMPIGNON SAUVAGE RESTAURANT,
24-26, SUFFOLK ROAD,
CHELTENHAM, GLOS. GL50 2AQ
UK
http://www.lechampignonsauvage.co.uk/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Agnieszka gratulacje! Wszystko wiem z tej drugiej strony też :) ty też wypadłaś ekstra !!
OdpowiedzUsuńStrasznie fajne muszą być takie odwiedziny :) I przyglądanie się temu wszystkiemu, wąchanie, smakowanie...
OdpowiedzUsuńŁał! Gratuluję i czekam niecierpliwie na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńooo!!! [wielkie oczy]
OdpowiedzUsuńco za przygoda!
Wspaniała przygoda i cudowne doświadczenie. Nie dziwię się, że jesteś pełna wrażeń. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńKomarko! Cóż za wspaniała przygoda! Czekam, czekam, co będzie dalej! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAgnieszko - to musiała być niezwykła przygoda, zajrzeć za kulisy i zobaczyć jak wszystko powstaje od kuchni. Pozdrawiam serdecznie i czekam na cd:-)
OdpowiedzUsuńwow gratulacje :)) a ja mam zabi skok do Cheltenham :) chyba musze sie tam wybrac :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka, ale świetny prezent urodzinowy dostałaś! Gratulacje, wszystkiego najlepszego i sto lat!
OdpowiedzUsuńCudownie!
OdpowiedzUsuńGratuluję i czekam na dalsze wpisy, bardzo ciekawe!
gratuluję i uprzejmie zazdraszczam ;))
OdpowiedzUsuńFantastyczne przeżycie. Kuchnia w restauracji jest dla mnie miejscem magicznym. Miałam okazję kilka razy oglądać od kuchni ten niesamowity teatr wielu aktorów pod dyrekcją szefa kuchni. Bardzo ciekawe doznanie. Gratuluję wspaniałej przygody i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńKomarko! Całą Twoją relację przeczytałam z szeroko otwartymi oczyma. Po prostu... niesamowite! Spotkanie z uznanym szefem kuchni i do tego gotowanie w jego restauracji! To chyba jedno z marzeń każdej osoby zakręconej na punkcie gotowania. Wspaniale, wspaniale! Z niecierpliwością czekam na przepisy z książek Davida.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
SERDECZNE GRATULACJE!! Z pewnością każdy z nas chciałby być w takich chwilach na Twoim miejscu :D
OdpowiedzUsuńNo! w koncu sie doczekalam! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i strasznie mi milo,ze moglam spelnic czyjes marzenie:)pozdrawiam i juz do Davida wysylam-Justyna xoxo
OdpowiedzUsuńWow! Ale Ci zazdroszczę! Myślę, że podczas takiej wizyty można bardzo dużo się nauczyć. Nie mogę doczekać się, kiedy podzielisz się z nami jakimiś przepisami szefa kuchni :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na swojego nowego kulinarnego bloga:
http://kraina-szczesliwosci.blogspot.com/
wroc, nie ,ze moglam spelnic marzenie a ze przyczynilam sie w jakiejs mierze do jego spelnienia, to mialam na mysli,no, tak lepiej:)
OdpowiedzUsuńpaps
Komarko, piękny prezent, wspaniałe przeżycie :)
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia! Jeszcze raz wszystkiego najlpeszego :*
Piękny prezent, piękne uśmiechy. Zazdroszczę, a co ;)
OdpowiedzUsuńNo Komarko, oniemialam! w takim razie zaczynam od dzis wierzyc, ze marzenia sie spelniaja! super super przygoda!! :-)
OdpowiedzUsuńNiesamowite doswiadczenie! A przepisy jakies beda ?
OdpowiedzUsuńGratuluję i trochę zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia,aż ślinka leci, gdy się na to wszystko patrzy. To jak dzieła sztuki!!
Komarko! Ale jestes! wiesz, nic nie powiedzialas jak sie spotkalismy, nie bawie sie z Toba!;)) Super doswiadczenie, poza tym David powinien Cie zatrudnic przy nastepnej ksiazce do fotografowania jego dziel, nie mowiac juz o pomocy w gotowaniu i pieczeniu. Mowie powaznie! Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńi to się nazywa przeżycie! no i jedno marzenie do spełnienia mniej na liście ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Komarko!
Komarko, to cudownie spełniać marzenia! Wspaniała przygoda Cię spotkała. Oby takich więcej! pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńgratuluję, pięknie musiało być
OdpowiedzUsuńpodziwiam,
OdpowiedzUsuńGRATULUJĘ!
i zazdroszczę :)
to musiała być niezapomniana wizyta! :)
Ależ fantastyczna przygoda kulinarna. Serdecznie gratuluję! Muszę to sobie zapamiętać: marzenia się spełniają:-)
OdpowiedzUsuńAleż ci wszyscy zazdroszczą.
OdpowiedzUsuńJa zresztą też.
Piękne zdjęcia.
Pozdrawiam
Komarko, alez wspaniala przygoda!!! Wiem, ze to nieladnie, ale chyba zazdroszcze ;) tak pozytywnie rzecz jasna ;))
OdpowiedzUsuńUsciski!
Zazdroszcze :-)
OdpowiedzUsuńAle jak Ci sie udało tam wkręcić?
Są takie książki w polskim wydaniu? :P
Wow Komarko, ależ miałaś fantastyczną przygodę!:)))
OdpowiedzUsuńDzięki! Mam nadzieję, że dobrze wypadłam ;))
OdpowiedzUsuńKuchareczko, to prawda - doświadczenie zupełnie niesamowite :)
An-no, teraz będę już samodzielnie testować przepisy :)
Nino, Lo, Anno-Mario, Małgosiu M. - wrażeń co niemiara :) Sporo mi zajęło samo ich uporządkowanie! :)
Qoopko, polecam bardzo! Pomijając samą restaurację, Cheltenham jest uroczym miasteczkiem, zdecydowanie wartym odwiedzenia :)
Agnieszko, dziękuję ślicznie! :)
Kass, Jswm, dzięki! Jeszcze długo będę to wspominać na pewno :)
Beatko, dziękuję :) Rzeczywiście, to jak mały teatr - organizacja opracowana do perfekcji. Nie mówiąc już o zegarmistrzowskiej precyzji i sprawności z jaką przygotowują i dopieszczają te dania przed ich wydaniem. Pozdrawiam! :)
Zaytoon, Justin&Dorothy, dziękuję Wam :) A niesamowite przeżycie to było - nie zaprzeczę :)
Justyna - jeszcze raz wielkie dzięki - Twoja w tym zasługa :D Jeszcze do tego pewnie będziesz musiała robić za tłumacza, bo nie wiem czy translator podoła ;D
Fuchsia, oj tak, podpatrzyłam wiele kuchennych sztuczek, które na pewno przetransferuję do swojej kuchni :) Dzięki za zaproszenie! Na pewno wpadnę :)
Anoushko, Kabamaigo, to właściwie taki prezent przed-urodzinowy był ;) Ale lepszego dla siebie nie mogłam sobie wymarzyć :) Dzięki!
OdpowiedzUsuńCudawianki - spełniają się na serio! :D
Miss_coco, będą na pewno :) Mam dwie obszerne książki do przetestowania :)
Beatko, dziękuję :) Rzeczywiście większość tych gotowych dań była tak pięknie podana, że żal było burzyć kompozycję! ;)
Arku, bo to niespodziewanka miała być! :D Gdybyśmy jeszcze z godzinkę posiedzieli, to pewnie bym się wygadała ;D A co do pomocy w książce (podobno trzecia się pisze!) nie miałabym nic przeciwko temu.. ;) Dzięki!
Gwiazdko, prawda że już odhaczone, chociaż z miłą chęcią bym to powtórzyła ;)
Emmo, oj tak - oby takich więcej, czego i Wam życzę :)
Sylwiasil, Tylko Spróbuj, Daga - dzięki dziewczyny! :)
Desperate, Bea, oj tam nieładnie - sama sobie zazdroszczę! ;D Pozdrawiam!
Logan, niestety nie ma (jeszcze) wydania polskiego tych książek. W wersji oryginalnej można kupić przez internet.
Majanko, oj miałam miałam! :)
O uau, gratuluję i zazdroszczę! Musiało być emocjonująco i pouczająco. Niecierpliwe czekam na prezentację przepisów z książki tego sympatycznego pana :)
OdpowiedzUsuńKomarko jak opowiadałaś to wiedziałam że przeżyłaś cudne chwile, ale zdjęcia... Wiem że to tylko odrobina tego co przeżyłaś ale jak tak sobie patrzę to ogromnie Tobie gratuluję i ogromnie chciałabym móc być tam z Tobą :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz wszystkiego dobrego i czekamy tu na Was! :)
Gratuluje swietnej przygody i dziekuje za ten post - bardzo lubie takie opowiesci. :)
OdpowiedzUsuńWOW!! :)
OdpowiedzUsuńA takim szefom zazdroszcze, ze moga przprawy trzymac w wielkich pojemnikach i to nie szczegolnie mega szczelnych :D
Pozdrawiam A!
Kurczę.. Ale Pani gratuluję i zazdroszczę za razem ! Cudnie, że spełniło się Pani marzenie :)
OdpowiedzUsuńChoć sama mam takie samo, to u mnie będzie to marzenie wieczne.. Ale jestem dobrej nadziei;)
*Salvador-Dali*
Agnieszko dzis przypadkiem trafilam na Twoj blog, jak poszukiwalam przepisu na muffinki z kasza jaglana. Zaczelam go sobie przegladac i wyobraz sobie, jakie bylo moje zdziwenie, jak przeczytalam, ze bylas w Cheltenham! Ja tu mieszkam juz prawie od 6 lat i nie spodziewalabym sie, ze kiedys znajde jakis wpis o Champignon Sauvage! Ja osobiscie nigdy tam nie jadlam - przerazaja mnie ceny:) Ale po Twoim wpisie mysle, ze sie w koncu wybiore!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko z Cheltenham ( u nas w tym tygodniu szal, bo Race Week nastal! )
Ania
Aniu, witaj! Po raz kolejny ze zdziwieniem przekonuję się jaki ten świat mały! :) Tak, w Cheltenham spędziłam cztery piękne dni i zarówno doświadczenie w restauracji, jak i samo miasteczko bardzo mi się podobało. Słyszałam o Race Week :D W takim razie i w Le Champignon Sauvage nie mają teraz lekkiego życia ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!