Z malutkimi kotlecikami z ciecierzycy lub bobu, smażonymi w głębokim oleju po raz pierwszy zetknęłam się w Egipcie, parę lat temu, kiedy z przyjaciółką przewędrowałyśmy kraj faraonów od delty Nilu aż do Assuanu. Spełniając moje wielkie marzenie o poznaniu tej wspaniałej, ponadczasowej kultury i dotknięciu jednej z wielkich piramid :) jednocześnie stykałam się ze współczesnym Egiptem i jego jasnymi i ciemniejszymi stronami. Najmilej wspominam początek podróży, kiedy to na kilka dni zatrzymałyśmy się w niewielkiej i zupełnie nieturystycznej miejscowości na północy. Dla jej mieszkańców byłyśmy równie wielką atrakcją, jak oni i ich życie dla nas, z każdej strony spotykając się z wielką życzliwością (byłyśmy zaproszone nawet do miejscowej podstawówki w charakterze gości z dalekiej Europy i na uroczystą kolację ramadanową przez jedną z tamtejszych rodzin :)).
Tam właśnie po raz pierwszy jadłam ta'amiyyę, w innych krajach arabskich zwaną falafelem - prosto z ulicznego stoiska, na które składał się olbrzymi wok z rozgrzanym olejem, miska z mieloną ciecierzycą z przyprawami i uśmiechnięty od ucha do ucha pan, który gotowe, usmażone kotleciki pakował w tutkę zwiniętą z gazety :) Nasze żołądki, nieprzywykłe jeszcze do innego jedzenia, ta'amiyyę tolerowały nad podziw dobrze. Ba, nawet tak się rozsmakowały, że kotleciki z gazety ;) stały się podstawą naszego wyżywienia w czasie całej podróży. Nieodłącznym dodatkiem był też aysh, czyli arabski chlebek pitta, po który chodziłyśmy do miejscowej piekarni (na którą składało się pomieszczenie z piecem i misami do wyrabiania i wałkowania ciasta, długi stół z desek na zewnątrz, na który bezpośrednio lądowały upieczone pitty do sprzedaży i mnóstwo uśmiechniętych od ucha do ucha chłopców, lekko oprószonych mąką :)) późnym wieczorem, kiedy piekarnię otwierano i chleb był najświeższy.
W Egipcie nie spotkałam się z podawaniem falafela w chlebie z sosami i warzywami, na wzór wegetariańskiego kebaba - kotleciki kupowało się oddzielnie i ewentualnie zagryzało, złożoną na pół pittą. Ale i tak najpyszniejsze były same, jedzone palcami prosto z gazety :) Ta'amiyya to zdecydowanie mój egipski, spożywczy numer jeden, wraz ze świeżo wyciskanym sokiem z trzciny cukrowej w konkurencji 'napoje' i słodkim, kremowym mango w konkurencji 'owoce' :)
Parę dni temu natknęłam się na przepis na falafela z dodatkiem cukinii na blogu Cook (Almost) Anything. Pomysł bardzo mi się spodobał, bo jak zauważyła też autorka bloga, klasyczny falafel czasem wychodzi za suchy, a dodatek cukinii (lub marchewki) może skutecznie temu zapobiec. I rzeczywiście, cukiniowe ta'amiyyki są chrupiące z wierzchu i przyjemnie miękkie i wilgotne w środku. Naprawdę przepyszne! Przepis poprawiłam trochę do własnego smaku przez dodanie czosnku i sezamu.
400 g ciecierzycy (lub bobu) z puszki,
1 czerwona cebula,
2 ząbki czosnku,
1/2 łyżeczki wędzonej papryki,
1/2 łyżeczki mielonego kuminu,
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia,
1 jajko,
garść natki pietruszki (lub świeżej kolendry jak ktoś ma i lubi),
2 łyżki sezamu,
bułka tarta
Cebulę, czosnek, paprykę, kumin i proszek do pieczenia wrzucić do blendera i dobrze posiekać. Dodać cukinię (uprzednio odciśniętą dobrze z soku) i ciecierzycę i ponownie zmiksować całość. Na koniec dodać natkę pietruszki i sezam oraz lekko rozmącone jajko. Wszystko wymieszać (jeżeli masa jest zbyt rzadka, dodać 1-2 łyżki bułki tartej). Z masy formować malutkie kulki i obtaczać w bułce tartej, lekko spłaszczając (na wzór egipski ;)) lub nie, jeżeli wolicie kulki. W głębokiej patelni rozgrzać dobrze olej (ważne! Jeżeli olej będzie za chłodny falafele mogą się rozpadać) i smażyć kotleciki na złotobrązowo. Odsączyć na papierowym ręczniku.
Na fali wspomnień z Egiptu, postanowiłam przy okazji upiec i aysh :) Nigdy wcześniej nie piekłam sama chlebków pitta i byłam bardzo ciekawa, czy rzeczywiście wyjdą takie pięknie napuszone, jak te z egipskiej piekarni :) Jako że to mój pierwszy raz, nie eksperymentowałam z przepisami, tylko pobiegłam do Tatter po wiarygodny i sprawdzony. Chlebki wyszły piękne i napuszone, jak na załączonych obrazkach (wykorzystałam swój patent z drożdżowym, które rośnie, kiedy śpię i chlebki po raz drugi rosły przez noc w lodówce).
Jeżeli macie ochotę na arabską ucztę bardzo polecam oba przepisy.
Chlebki pitta:
(cytuję za Tatter)
450 g białej pszennej maki,
10 g swieżych drożdży (lub 1 łyżeczka instant),
2 łyżeczki soli,
280 g letniej wody,
4 łyżki oliwy z oliwek
Mąkę wymieszać z drożdżami. Dodać sól, wodę i oliwę. Zagnieść gładkie elastyczne ciasto. Zostawić do wyrośnięcia na około godzinę. Wyrośnięte ciasto podzielić na 10 części, uformować kulki, ułożyć na posypanej mąką powierzchni i zostawić do wyrośnięcia na kolejną godzinę.Tam właśnie po raz pierwszy jadłam ta'amiyyę, w innych krajach arabskich zwaną falafelem - prosto z ulicznego stoiska, na które składał się olbrzymi wok z rozgrzanym olejem, miska z mieloną ciecierzycą z przyprawami i uśmiechnięty od ucha do ucha pan, który gotowe, usmażone kotleciki pakował w tutkę zwiniętą z gazety :) Nasze żołądki, nieprzywykłe jeszcze do innego jedzenia, ta'amiyyę tolerowały nad podziw dobrze. Ba, nawet tak się rozsmakowały, że kotleciki z gazety ;) stały się podstawą naszego wyżywienia w czasie całej podróży. Nieodłącznym dodatkiem był też aysh, czyli arabski chlebek pitta, po który chodziłyśmy do miejscowej piekarni (na którą składało się pomieszczenie z piecem i misami do wyrabiania i wałkowania ciasta, długi stół z desek na zewnątrz, na który bezpośrednio lądowały upieczone pitty do sprzedaży i mnóstwo uśmiechniętych od ucha do ucha chłopców, lekko oprószonych mąką :)) późnym wieczorem, kiedy piekarnię otwierano i chleb był najświeższy.
W Egipcie nie spotkałam się z podawaniem falafela w chlebie z sosami i warzywami, na wzór wegetariańskiego kebaba - kotleciki kupowało się oddzielnie i ewentualnie zagryzało, złożoną na pół pittą. Ale i tak najpyszniejsze były same, jedzone palcami prosto z gazety :) Ta'amiyya to zdecydowanie mój egipski, spożywczy numer jeden, wraz ze świeżo wyciskanym sokiem z trzciny cukrowej w konkurencji 'napoje' i słodkim, kremowym mango w konkurencji 'owoce' :)
Parę dni temu natknęłam się na przepis na falafela z dodatkiem cukinii na blogu Cook (Almost) Anything. Pomysł bardzo mi się spodobał, bo jak zauważyła też autorka bloga, klasyczny falafel czasem wychodzi za suchy, a dodatek cukinii (lub marchewki) może skutecznie temu zapobiec. I rzeczywiście, cukiniowe ta'amiyyki są chrupiące z wierzchu i przyjemnie miękkie i wilgotne w środku. Naprawdę przepyszne! Przepis poprawiłam trochę do własnego smaku przez dodanie czosnku i sezamu.
Ta'amiyya (falafel) z cukinią:
200 g startej cukinii,400 g ciecierzycy (lub bobu) z puszki,
1 czerwona cebula,
2 ząbki czosnku,
1/2 łyżeczki wędzonej papryki,
1/2 łyżeczki mielonego kuminu,
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia,
1 jajko,
garść natki pietruszki (lub świeżej kolendry jak ktoś ma i lubi),
2 łyżki sezamu,
bułka tarta
Cebulę, czosnek, paprykę, kumin i proszek do pieczenia wrzucić do blendera i dobrze posiekać. Dodać cukinię (uprzednio odciśniętą dobrze z soku) i ciecierzycę i ponownie zmiksować całość. Na koniec dodać natkę pietruszki i sezam oraz lekko rozmącone jajko. Wszystko wymieszać (jeżeli masa jest zbyt rzadka, dodać 1-2 łyżki bułki tartej). Z masy formować malutkie kulki i obtaczać w bułce tartej, lekko spłaszczając (na wzór egipski ;)) lub nie, jeżeli wolicie kulki. W głębokiej patelni rozgrzać dobrze olej (ważne! Jeżeli olej będzie za chłodny falafele mogą się rozpadać) i smażyć kotleciki na złotobrązowo. Odsączyć na papierowym ręczniku.
Chlebek pitta
Na fali wspomnień z Egiptu, postanowiłam przy okazji upiec i aysh :) Nigdy wcześniej nie piekłam sama chlebków pitta i byłam bardzo ciekawa, czy rzeczywiście wyjdą takie pięknie napuszone, jak te z egipskiej piekarni :) Jako że to mój pierwszy raz, nie eksperymentowałam z przepisami, tylko pobiegłam do Tatter po wiarygodny i sprawdzony. Chlebki wyszły piękne i napuszone, jak na załączonych obrazkach (wykorzystałam swój patent z drożdżowym, które rośnie, kiedy śpię i chlebki po raz drugi rosły przez noc w lodówce).
Jeżeli macie ochotę na arabską ucztę bardzo polecam oba przepisy.
Chlebki pitta:
(cytuję za Tatter)
450 g białej pszennej maki,
10 g swieżych drożdży (lub 1 łyżeczka instant),
2 łyżeczki soli,
280 g letniej wody,
4 łyżki oliwy z oliwek
Każdą z kulek rozwałkować na placki grubości około 5 mm, oprószyć z wierzchu mąką i zostawić pod przykryciem na 20 min. W tym czasie rozgrzać piekarnik do 230 stopni i kamień do pieczenia lub grubą blachę. Piec około 6-7 minut, aż ładnie się napuszą i lekko zarumienią.
Z egipskich foto wspomnień:
egipska "mała gastronomia", specjalizująca się w ta'amiyyi
Jako żywo! Tamija! I ajsz jak z Balrim! Nic tylko robić! Jeszcze tylko fula brakuje, jeśli pamiętasz ten egipski specjał!:-)
OdpowiedzUsuńKomarko najdroższa ,ale smakołyki naprodukowałaś, ho ,ho
OdpowiedzUsuńPitty to ja wiem ,że z tego przepisu są najlepsze ale żeby cukinie do falafel dodawać to ja pierwszy raz czytam, ale z ochota to sprawdzę w praktyce
A zdjęcia jakie klimatyczne ,ho ,ho
Bardzo mi się podoba dodatek cukinii, bo naprawdę dotąd nie mogłam zachwycić się falafelem, jako że zbyt suchy. Nigdy nie rozumiałam fenomenu tej potrawy... A chlebek piękny, napuszony wzorcowo!
OdpowiedzUsuńWszystko wygląda tak pysznie i egzotycznie. Nigdy nie jadłam tej potrawy.
OdpowiedzUsuńJaki cudnie napuszony chlebek pitta!:)
Piękne wszystko:)
Na pewno się skuszę po powrocie, bo wszystko wygląda wręcz bosko!:)
OdpowiedzUsuńo mniam! coraz bardziej mi w brzuchu burczy:/ zapisuje, koniecznie do sprobowania
OdpowiedzUsuńŚwietne. Przepis na te pity już gdzieś mam, korzystałam z niego raz. B.dobre.
OdpowiedzUsuńA falafelki ;) wyszły Ci przecudowne!
Biorę wszystko! Uwielbiam i pittę i falafele, choć jadłam tylko te swojskie. Nie miałam przyjemności próbować tych w dalekich krajach arabskich czy muzułmańskich. Ach, może kiedyś... :)
OdpowiedzUsuńalez przepieknie ci wyszly i te pitty i falafelki-jak malowane!!!!i rzeczywisice-swietnym pomyslem jest dodanie cukinii do falafeli,lubie je,ale wlasnie bez sosow zawsze za suche jakies byly,a tutaj nie potrzeba sosem zalewac :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
nie wiem co wygląda bardziej kusząco czy te kotleciki czy pita, ale chyba to pierwsze, pisze to fanka ciecierzycy i cukinii :)
OdpowiedzUsuńPiekny wpis, piekne dania, piekne zdjecia - czegoz chciec wiecej?!?
OdpowiedzUsuńpomimo tego, ze juz jestem po kolacji, zaczelam byc nagle glodna ;)
OdpowiedzUsuńbardzo lubie takie jedzenie!
niesamowite az chce sie jesc chociaz jestem strasznym niejadkiem tutaj nadrabiam to wzrokiem, co do obiecanej niespodzianki to mysle ze sie wywiazalem, pozdrawiam marko
OdpowiedzUsuńJussi, racja, jeszcze tylko fula do tego brakuje! :D Świetnie by pasował do tamijowego kebaba ;))
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam :) Dodatek cukinii jest naprawdę super pomysłem, tylko trzeba pamiętać o odciśniętu już startej cukinii, bo inaczej falafele puszczą ten sok przy smażeniu i mogą się rozpadać.
Bardzo mnie korci, żeby wypróbować też wersję z marchewką :)
Do robienia falafela się zraziłam, bo jakbym nie rozgrzała oleju, to zawsze mi się rozpadają :/
OdpowiedzUsuńAle czuję się Twoim wpisem zachęcona, może podejmę jeszcze jedną próbę.
Bardzo fajne Komarko zdjecia z suku, musze powiedziec ze w Jerozolimie czy Ramallah tak ladnie to nie wygladalo... A tam podaje sie falafel w chlebie pita jak najbardziej, mozna kupic same kulki, ale zazwyczaj poproszenie o falafel w Izraelu oznacza wlasnie ze dostanie sie kulki z soczewicy w picie.
OdpowiedzUsuńChlebki 'nadely' Ci sie pieknie!
Pozdrowienia :-)
Weronikiwi, spróbuj smażyć w mniejszej ilości oleju i pojedyncze falafele. Może to trochę pomoże, bo one rzeczywiście mają tendencję do rozpadania się :)
OdpowiedzUsuńBasiu, może to magia zdjęć, ale egipski suk, jak pamiętam, to też jeden wielki chaos i unosząca się nad nim wybuchowa mieszanka dźwięków i zapachów ;)
Twój przepis został wybrany do 20tej edycji Foodelkowych przepisów tygodnia, zapraszam do nas po baner :)
OdpowiedzUsuńw egipcie również falafel nazywa się falafelem (co widać na stoisku z fotografii - napisane jest wlaśnie "falafel"), ta'amija to bardziej nazwa dla fastfooda tamtejszego
OdpowiedzUsuńAnonimie, tu pozwolę nie zgodzić się z Tobą :) Na pewno kotleciki z ciecierzycy w Egipcie również znane są i jako falafel, ale wszyscy Egipcjanie, którzy sprzedawali, częstowali lub pokazywali mi je ZAWSZE używali określenia 'ta'amiyya'. I na bank nie mieli na myśli fastfooda :) Dlatego ta'amiyya tak bardzo kojarzy mi się z Egiptem, bo tylko tam spotkałam się z tym określeniem.
OdpowiedzUsuńKomareczko, powiedz mi Kochana czy może być normalna ugotowana cieciorka?? ktoś mi gwizdnął sprzed nosa ostatnią puszkę więc kupiłam 40 dag suchej w nadziei, że ją godnie zastąpi :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKaroladko, oczywiście że może być! Tylko trzeba ją wcześniej, przed gotowaniem namoczyć (moczyć parę godzin). Potem ugotować do miękkości i dalej jak w przepisie :)
OdpowiedzUsuńFalafel wyszedł przeepyszny, najlepszy jaki jadłam do tej pory :) juz nigdy nie kupię, napewno nie w Polsce.. fakt, że się nieco porozwalał, ale smak wynagradza wszystko! przepis na chlebki też rewelacyjny! pierwszy raz mi wyszły kieszonki! podałam z sosem z harissy, limonki, miodu i jogurtu... niebo w gębie :)
OdpowiedzUsuńdzięki Komarko, POZDRAWIAM :)
Karoladko, mi też ta wersja baardzo smakowała, bardziej niż klasyczny falafel, który często jest za suchy. Pewnie przez dodatek cukinii trochę bardziej się rozwalają (moje pierwsze też się rozwaliły na patelni :)) Dopiero jak zaczęłam smażyć pojedynczo lub po dwa na patelni, trochę mniej soku przedostawało się na patelnię i falafele trzymały kształt. Ale smak najważniejszy! :) Aż zazdroszczę Ci obiadu, bo sama dawno robiłam :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o temperature oleju.Podobno trzeba po pewnym czasie wlożyć np.lyżke drewnianą,do oleju.Kiedy na ściankach drewienka pojawią się masowo b.male bąbelki,to znak temperatura oleju dobra.Placuszki się nie rozlecą.Ta metoda mnie nie zawiodla.W orginale nie gotują cieciorki a tylko namaczają.Rok się tym opychalem w Haifie
OdpowiedzUsuńPrzepis na pity sprawdziłam. Jest świetny. Zaniosłam je na imprezę a okazało się, że Gospodarz zakupił smakołyki z kuchni syryjskiej:)Lepiej nie mogłam trafić! Dzięki!
OdpowiedzUsuńAnonimie I, dziękuję Ci za ten patent z olejem! :) Na pewno wypróbuję przy najbliższej okazji. Bo coś mi się wydaje, że ta temperatura tłuszczu ma kluczowe znaczenie przy smażeniu falafela :)
OdpowiedzUsuńAnonimie II, bardzo się cieszę, że chlebek się udał i pasował do okazji :) Ja też nigdy nie zawiodłam się na tym przepisie - jest rewelacyjny :)
A czy ktoś wie, gdzie kupić taki kamien do pieczenie?
OdpowiedzUsuńCzy to musi buć coś specjlanego, czy można np. u kamieniarza zamówić?
Pozdrawiam,
Magda
Hej! A dałoby sie zrobić falafelki bez dodatku proszku do pieczenia? Bo on niezbyt zdrowy jest:(
OdpowiedzUsuńDroga Komarko! ja przez półtora roku mieszkałam w Egipcie i doskonale rozumiem Twoją tęsknotę za tamtejszym jedzeniem :) w Polsce razem z mężem też sami pieczemy chleb po "kairsku" czyli ze sporym dodatkiem otrębów, Twój na zdjęciach widzę jest bardziej "aleksandryjski", biały :)) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPamiętam, że były dwa rodzaje chleba - jasny i ciemniejszy właśnie. Nie wiedziałam, że to kairska odmiana :) Upiekę sobie taki z otrębami następnym razem! Dzięki za informacje :)
UsuńW przypadku falafel to to jajko wykorzystać do panierowania czy też wmieszać do masy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lidia
W tym przypadku jajko idzie do masy. Gdzieś mi to umknęło, ale poprawiłam już w przepisie :) Pozdrawiam!
UsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lidia
najlepsze falafle ever. robiłam kilkukrotnie, raz z braku cukinii dodalam w zamiane pieczarki - rownie pyszne lecz smak się znacznie zmienił :) wielkim plusem jest to że ANI JEDEN mi się nie rozpadł przy smażeniu. bardzo polecam!
OdpowiedzUsuńChlebki pita pięknie rosną, każdy chlebek miał kieszonkę. Co do 'falafelków' - są pyszne, ale rzeczywiście rozpadają się. Ja dodałam do masy bułkę tartą, ale i tak jeden się rozpadł. Nie mniej jednak danie zdecydowanie do powtórzenia. Wspaniałe! I nie tylko dla wegetarian :)
OdpowiedzUsuń