Od tygodnia walczę z wiśniami. Ale wcale się nie skarżę :) Bo poza nudnym i brudzącym drylowaniem, to sama przyjemność. Bo dla mnie nie ma lepszego owocu na przetwory od wiśni. Soczysta i wyrazista w smaku, po przetworzeniu zachowuje wszystkie swoje zalety i pod tym względem bije na głowę choćby swoją bliską kuzynkę czereśnię czy uwielbianą przez wszystkich, ale tak naprawdę pyszną tylko na surowo truskawkę. Moim skromnym zdaniem, konkurować z nią może jedynie czarna porzeczka, równie smaczna na surowo jak i w postaci soku, dżemu czy konfitury. Jednak, jak w przypadku wszystkich jagodowych, czystą, aksamitną fakturę miąższu zakłócają pesteczki i dlatego przyznaję jej punkt mniej :) To wiśnia jest gwiazdą, ferrari wśród naszych rodzimych owoców :) Dlatego od tygodnia, z wielkich garnków pakuję do słoików dżemy (dobrze wysmażone i gęste do pleśniaka i rzadsze, z całymi owocami do chleba), konfitury, soki i galaretki. A dzisiaj przyszła kolej na frużelinę :)
Frużelina to owoce w żelu, w gęstszej lub rzadszej, zależnie od upodobania galaretce. Jej cały urok polega na zatopieniu świeżych, nierozgotowanych owoców w słodkim soku, zagęszczonym pektynami lub cukrem żelującym. Chwila roboty, a zamykamy w słoiku kawałek lata, wspinanie się po drabinie po te najczarniejsze, najbardziej nabrzmiałe od soku i nagrzane słońcem wiśnie, sok kapiący po brodzie, plamiący ręce i niestety ubrania, mało eleganckie plucie pestkami, ściganie się ze szpakami... A potem, w środku zimy, oprócz letnich wspomnień mamy do dyspozycji jeden z najlepszych dodatków do deserów, lodów, gofrów, serników. Gwarantuję - wasi goście będą zachwyceni :)
Frużelina wiśniowa:
około 2 kg wiśni,
1/2 kg cukru,
opakowanie żel-fixu
Wiśnie umyć, wydrylować. Połowę wiśni zasypać cukrem i podgrzać, aby puściły sok (można zrobić to z pomocą sokownika). Kiedy się rozgotują, odcedzić, najlepiej przez sito i gazę, aby uzyskać jak najwięcej soku. Sok jeszcze raz podgrzać, dodać cukier i kiedy rozpuści się, dodać drugą połowę wiśni. 3/4 opakowania żel-fixu* wsypać do soku z wiśniami i według przepisu na odwrocie, gotować 1 minutę. Gorącą frużelinę przełożyć do słoików, szczelnie zamknąć i ustawić dnem do góry. Pozostawić do całkowitego ostygnięcia.
Aaaa, dostałam po nosie - myślałam, że sama odkryłam taki sposób przygotowywania wiśni, a to jest frużelina ;)
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że frużelina jest bardziej "kisielowata", znałam ją tylko z "gotowców", którymi ozdabia się gofry...
Dzięki, Komarko :)
Hihi drylowania wiśni Tobie nie zazdroszczę... Nie cierpię tego robić :) Ale frużeliny i to w tak ładnie opisanych słoiczkach zazdroszczę chorobliwie :)) Mi mija kolejny rok bez przetworów... Nic poczekam :) I na mnie przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Bosko!:))
OdpowiedzUsuńWiśnie uwielbiam - podoba mi się określenie ferrari :))
Piękna frużelina i sliczne zdjęcia. :))
Taka fruzelina to rzeczywiscie piekne wspomnienie lata...
OdpowiedzUsuńZdjecia jak zwykle przesliczne :)
To faktycznie brzmi pysznie! choc oczywiscie o wisniach moge sobie pomarzyc do przyszlego roku ;) Ale obiecuje zrobic :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Lubię takie przetwory - tylko nazywam je dżemem wiśniowym, tj. to, co wg mnie jest dżemem, jest Twoją frużeliną ;) W tym roku zrobiłam chyba za mało, ale już raczej po ptakach.
OdpowiedzUsuńJuż zazdroszczę tych zimowych wieczorów z cudownym smakiem wiśni...
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%: wiśnie są najlepsze! Ale zabiłaś mnie tym ferrari :D
OdpowiedzUsuńJa już spasuję, mam tyle przetworów, że spokojnie wystarczy do przyszłej zimy ;)
Śliczności :)
OdpowiedzUsuńA ja jestem chyba wyjatkiem, bo naprawdę lubię drylowanie wiśni :))
Anno, ja myślę, że już nasze prababki robiły coś podobnego z wiśni i nawet nie wiedziały, że to frużelina ;)
OdpowiedzUsuńPoleczko, a mnie ominął cały sezon owocowo/przetworowy w tamtym roku (tylko z czarnym bzem zdążyłam jesienią ;)), więc teraz nadrabiam :)
Dzięki dziewczyny :)
Ptasiu, ale moja frużelina taka raczej rzadka - za nic nie utrzymałaby się na chlebie w charakterze dżemu :) Ale ja też wolę dżemy z całymi owocami od tych mocno rozgotowanych.
Pincake, ja też już zakończę chyba wiśniową przygodę na frużelinie :) To co jeszcze zostało na drzewie, wykorzysta się do ciasta :)
Aniu, powiem Ci, że ja też nie mogę powiedzieć, że drylowania nienawidzę i 1-2 kg przerabiam z uśmiechem na ustach ;) Ale już potem zaczyna mi się okropnie nudzić ta robota ;)
Zgadzam sie z każdym Twoim słowem Komarko. Wiśnia przyciąga mnie wręcz nieprzytomnie i Twoj placek wiśniowy jest tego przykladem....
OdpowiedzUsuńMoj tata drylował wiśnie na swoj sposób... Co roku robił wiśniowe wino, za którym przepadala moja mam, chojnie dzieląc się nim z koleżankami, które niby to wpadały na kawkę a tak naprawdę to chyba na to wino... Ale do tematu.
Ojciec skonstruował piekielną machinę, która wyciskala wiśnie "na sucho" a pestki strzelały z niej na wszystkie strony jak pociski. A ojciec dokręcal im śrubę w goglach na motor i starym ortalionowym plaszczu... Nigdy nie pozwolił sobie zrobic zdjęcia w czasie tej pracy...
Przepraszam, że odszedlem od tematu.... Ale na drylowanie wiśni jest wiele sposobów :)) Oczywiscie przy opisanej przeze mnie technice Twoją frużelinę zrobić raczej trudno...
Desmondzie, rozbawiłeś mnie do łez opisem piekielnej wiśniowej machiny :D
OdpowiedzUsuńOd razu stanął mi przed oczyma widok ojca mojej przyjaciółki, który zawsze przez Wielkanocą własnoręcznie trze świeży chrzan na tarce... w okularach do pływania :D
Niesamowite przepisy musze koniecznie wiele przetestowac. Dodaje blog do linkow i bede odiwedzac. Pozdrawiam futerkowakuchnia.blox.pl
OdpowiedzUsuńKomarko, dam gore opuncji za 5 kilo wisni :-)
OdpowiedzUsuńJakbym siebie slyszala, wisnie i czarna porzeczka - o tak!
Zaluze ze rozminelam sie w tym roku z wisniami, Twoj opis kilku conajmniej z nich przetworow mnie dobil... Probuje nacieszyc sie zdjeciami :-)
Komarko , wiśnie to chyba najlepsze owoce na przetwory,choć i powidła śliwkowe są super
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie piękne zdjęcia zrobiłaś swoim wiśniom
p.s Basiu to ja mogę z tobą zrobić handelek
Komarko, uratowałaś mnie od nadmiaru wiśni z babcinej działki :) Już wiem co z nich zrobię :) Dzięki, dzięki i jeszcze wiele razy dzięki :)))
OdpowiedzUsuńKOmarko a jaki żel-fix? 3:1 czy 2:1? Ślinka już mi cieknie
OdpowiedzUsuńTeż zrobiłam, i mam to samo zdanie na temat wiśniowych przetworów, też uwielbiam...u mnie wiśnie już są w słoiczkach a na drzewkach juz tylko ptaki wyjadają jakieś niezauważone resztki...
OdpowiedzUsuńAcha, zdjęcia tak samo pyszne jak frużelina!
Niedawno poznałam nowe słowo-właśnie Frużelina:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hmm. Frużelina? Ty, Komarko? Żeby nie powiedzieć, et tu Brute? :))
OdpowiedzUsuńMądrzę się tak, bo pierwszy raz zrobiłam PRAWDZIWĄ konfiturę z wiśni.
Na kilogram owoców - kilogram cukru rozpuszczonego w 1/4 szklanki wrzącej wody. Zalewamy i gotujemy na małym ogniu pół godziny, zdejmując szumowiny. Tak samo drugiego dnia. I trzeciego. Potem przekładamy do wyparzonych słoików, odstawiamy do góry nogami na noc, i gotowe.
Moje wiśnie strasznie puściły sok (bo je zmasakrowałam, używając beznadziejnej drylownicy), więc w trakcie odlewałam płyn.
Ale i tak miałam uczucie deja vu, zbierając szumowiny. Tak samo robiła moja babcia. Obok kuchenki stał rondelek, do którego te szumowiny zlewała. I kiedy konfitura była gotowa, mogłam zjeść zawartość rondelka - bardzo wiśniową i jeszcze bardziej słodką.
Mi-iko, dziękuję i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBuruuberii, ja chętnie przystałabym na taki utarg :)
Margot, to może zorganizujemy mały transport wiśni dla Basi wspólnie :) (i będziemy czekać na kontener opuncji ;))
Tili, frużelina jest świetnym pomysłem na wiśniową klęskę urodzaju, szczególnie, że jej przygotowanie zajmuje godzinkę (nie licząc drylowania ;))
Kabamaigo, ja miałam żeli-fix 2:1, ale każdy może być. Musisz tylko wypróbować sobie ile go dodać, żeby uzyskać ulubiony stopień stężenia.
Kass, dziękuję :) A moją wiśnię w tym roku ptaki wyjątkowo oszczędziły :)
Olu, człowiek uczy się całe życie. I to jest właśnie najpiękniejsze :)
Nobull, tak ja też! :D Ale ta frużelina to taki bonus na koniec, po prawdziwych wiśnowych przetworach, czyli dżemach wysmażanych cierpliwie przez kilka dni, konfiturach podobnych do Twojej i eksperymentach typu, wiśnie w rumie :) A zabawa z szumowinami to nieodłączny rytuał :D
Komareczko, chciałam Ci oznajmić, jeśli tego jeszcze nie wiesz, że jesteś jedną z moich ulubionych bloggerek!
OdpowiedzUsuńhttp://pinkcake.blox.pl/2009/08/Kreativ-blogger.html
I nie musisz ponosić żadnych konsekwencji;)
Komrako przepis juz spisany. No i się powtarzam. Ode mnie również Kreative
OdpowiedzUsuńPinkcake, Kabamaigo dziękuję ślicznie za nagrodę :)
OdpowiedzUsuńPinkcake, odetchnęłam z ulgą, że bez konsekwencji ;)))
Zrobiłam dzisiaj, od razu z 4 kg :) Troszkę jeszcze rzadka, ale jaka pyszna.
OdpowiedzUsuńNa pewno jeszcze zastygnie :) A ilość iście hurtowa ;) Ja jeszcze czekam cierpliwie na tegoroczne wiśnie :)
OdpowiedzUsuńWchodzę w to! Uwielbiam frużelinę! Pzdr Aniado
OdpowiedzUsuńi ja wypróbowałam Twój przepis, a teraz wprawdzie z opóźnieniem, ale podzieliłam się też przepisem u mnie, bo jest świetny :) dziękuję i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńile wychodzi słoiczków z tego przepisu?
OdpowiedzUsuńOj, nie wiem czy zdążyłam :) I nie wiem czy dobrze pamiętam ile dokładnie słoiczków wyszło, ale na pewno nie mniej niż 6 takiej właśnie wielkości jak na zdjęciu.
UsuńCzy istnieją przetwory bez żel-fixu ?
UsuńOczywiście, że istnieją :) Prawdziwe dżemy, konfitury i marmolady nie wymagają dodatku żel-fixu - wystarczy dobrze przesmażyć owoce w odpowiedniej proporcji z cukrem.
UsuńFrużelina akurat ma to do siebie, że są to owoce w żelu, stąd ten dodatek żel-fixu :)