To właściwie suplement do ostatniego wpisu, ponieważ przepis na ciasto jest taki sam, jak w przypadku róż karnawałowych. To bardzo wygodne, bo "za jednym bałaganem" można usmażyć cały komplet karnawałowych ciasteczek :)
Faworki robimy w domu przynajmniej raz w roku. Czasem w Tłusty Czwartek, czasem w któryś z karnawałowych weekendów. Tak jak z przepisami na róże, spotkałam się z różnymi rodzajami chrustu. Dla mnie faworek musi być cieniutki, lekki jak piórko, wypełniony jak największą liczbą pęcherzyków i kruchy jak suche gałązki chrupiące pod butami w lesie. Jak to osiągnąć? Chyba będzie najlepiej, jak oddam głos mistrzyni i po raz kolejny zacytuję panią Lucynę Ćwierczakiewiczową:
"Najważniejszym warunkiem dobroci faworków jest to, aby po zagnieceniu ciasta bić je mocno wałkiem na stolnicy 2 lub 5 minut, a następnie przed rozwałkowaniem 10 minut zostawić w spokoju i aby potem ani chwili nie leżały zrobione, ale wtedy gdy się wałkują, smalec powinien być już gorący, a ciasto zupełnie wolne, żeby się ciągnęło; zaraz świeże rzucać na smalec; jeżeli trochę przeschną lub ciasto twarde, faworki będą złe."
Faworki (chrust):
400 g mąki,
6-8 łyżek gęstej kwaśnej śmietany,
6 żółtek,
1/2 łyżeczki soli,
2 łyżki spirytusu,
olej do smażenia,
cukier puder
Mąkę zmieszać i solą i śmietaną, dodać żółtka i spirytus. Zagnieść i dobrze wyrobić na jednolitą, lśniącą masę, wybijając ciasto wałkiem. Gotowe ciasto zawinąć w folię i zostawić na 10-15 minut, aby odpoczęło.
Partiami wałkować ciasto bardzo cienko, starając się jak najmniej podsypywać mąką.
Radełkiem do ciasta lub nożem wycinać paski o szerokości około 2-3 cm. Każdy pasek naciąć pionowo wzdłuż na środku i przewinąć przez nacięcie jeden koniec paska formując faworki.
Rozgrzać olej i smażyć faworki na złoto z obu stron. Wyjmować na papierowy ręcznik i odsączyć z tłuszczu. Gotowe faworki posypać cukrem pudrem.
Karnawał się niedługo kończy , a ja ani pół faworka nie zjadłam :(
OdpowiedzUsuńKomarko , śliczne Ci wyszły - aż ślinka leci na ich widok !
Chyba się uśmiechnę do swojej mamy - może usmaży trochę faworków na
Tłusty Czwartek ;)
Roze przepiekne, ale faworki topia moje serce. Nawet nie wiem kiedy ostatni raz jadlam takie leciutkiego, kruchego faworka. Pysznosci :)
OdpowiedzUsuńnasze skończyły się niedługo po tym jak się zaczęły... a mnie chce się jeszcze i jeszcze ;-)
OdpowiedzUsuńMmmmm, piękne ... chrup chrup ... i jakie smaczne ;)
OdpowiedzUsuńJakie cudowne faworki Komarko! :))
OdpowiedzUsuńJa podobnie jak Abbra faworków w tym karnawale nie jadłam jeszcze i mimo, iż chciałam zrobić, to chyba jednak nic z tego nie wyjdzie.
Za to popatrzę i poślinię się na widok Twoich. Pyszności!!! :))
Piekne faworki Komarko! jesli to kogos pocieszy, ja ostatniego jadlam 15 lat temu :((
OdpowiedzUsuńZ radami z książki pani Ćwierczakiewiczowej to faworki chyba nie mogą nie wyjść :). Pysznie wyglądają, ahh, schrupałabym jednego (a może i dwa? :)), schrupałabym ;)...
OdpowiedzUsuńJej, ciągle mi przypominasz o tym, ze nie jadłam w tym roku faworków, Komarko!
OdpowiedzUsuńJa chcę jednego...
Cudne! I te faworki, i te jelenie rogi... sama nie wiem, na co się zdecydować :-)
OdpowiedzUsuńLuna, najlepiej za jednym zamachem nasmażyć i rogów i faworków! I jeszcze w międzyczasie ulepić parę karnawałowych różyczek ;D
OdpowiedzUsuń